Lenie udało się przejść na drugą stronę – pokonać ogrodzenie
dzielące Głuszę i jej świat. Wszystko, w co do tej pory wierzyła, legło w
gruzach. Nie może wrócić do swojej rodziny, zmienić zdania, zbliżyć się do
ogrodzenia pulsującego napięciem. Zaprzyjaźnia się z grupą Odmieńców i postanawia
razem z nimi zamieszkać. Razem z dwójką z nich przyłącza się do grupy oporu –
Odmieńców, którzy próbują obalić władzę i zatrzymać podawania ludziom remedium.
Jej zadaniem jest śledzić Juliana Finemana – syna szefa AWD – stowarzyszenia Ameryki
Wolnej od Delirii. Podczas jednej z demonstracji AWD, na zgromadzony na placu
tłum, napadają Hieny – grupa Odmieńców, której celem jest niszczenie i
ograbianie wyleczonych. Julian zostaje porwany. A wraz z nim porwana zostaje
także Lena.
Druga część zawiodła mnie brakiem cytatów z Księgi SZZ, które
w „Delirium” znajdowały się przed każdym rozdziałem i które za każdym razem
wywoływały u mnie uśmiech na twarzy i podziw dla złożoności świata, z którym
mam do czynienia w tej powieści. „Pandemonium” podzielone jest nie na rozdziały,
a na części „wtedy” i „teraz”, które przeplatają się ze sobą i na początku wywołują
spory mętlik w głowie.
„Smutek to uczucie, jak gdyby się tonęło, jak gdyby grzebano cię w ziemi. Zanurzam się w wodzie, która ma płowy kolor rozkopanej gleby. Każdy oddech dusi. Nie ma niczego, czego można by się przytrzymać, niczego, w co można by się wbić pazurami. Nie ma wyjścia, trzeba odpuścić. Odpuścić. Poczuć wokół siebie ciężar, poczuć kurczenie się płuc, powoli narastające ciśnienie. Pozwolić sobie na to, by opaść głębiej. Nie ma nic, tylko dno. Nie ma nic, tylko smak metalu, echo dawnego życia i dni, które zlewają się w ciemność.”
Do „Pandemonium” długo nie mogłam się przekonać. Akcja i
emocje, które towarzyszyły mi podczas czytania pierwszej części, gdzieś się
tutaj zagubiły i nie bardzo mogłam odszyfrować cały zamysł autorki. Pod kilkoma
względami „Delirium” i „Pandemonium” są do siebie bardzo podobne. Obie długo
się rozkręcają, zadziwiają złożonością, wspaniałymi opisami uczuć i emocji. W obydwóch
prawdziwa akcja rozpoczyna się dopiero pod koniec powieści (co nie znaczy, że
czytać trzeba zacząć od połowy!). Obydwa zakończenia są fantastyczne,
zaskakujące, sprawiają, że chce się krzyczeć. „Delirium” mnie zaszokowało. „Pandemonium”
sprawiło, że zwariowałam. Chyba jeszcze żadna przeczytana przeze mnie trylogia nie
miała (dwa razy z rzędu) tak zaskakujących zakończeń. Zakończeń, których się
nie spodziewałam; które sprawiły, że czytałam je raz po raz, nie mogąc uwierzyć
w to, co czytam.
Świat Olivier mnie przeraża. Przeraża mnie, że wizja tego
świata jest bardzo prawdopodobna. Przeraża mnie to, jak „Delirium” na mnie
działa. A najbardziej przeraża mnie to, że ostatnia część w Stanach ukaże się
dopiero w marcu.
nasza ocena: 9/10
Wydawnictwo Otwarte, 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz