Anna Ficner-Ogonowska, Alibi na szczęście


Na pytanie: „Co czytasz?” odpowiadam: „Wszystko”. A potem często dopowiadam: „Wszystko oprócz romansów”. I chociaż niezmiennie myśl o czytaniu romansów, które kojarzą mi się przede wszystkim z wielką miłością pięknej dziewczyny i księcia na białym koniu, brakiem polotu, ckliwymi historyjkami i telenowelą brazylijską wywołuje u mnie dziwny dreszcz niechęci, ciągle przyłapuję się na myśli, że literatura typowo kobieca, która wpada w moje ręce, jest literaturą naprawdę dobrą.

„- Tobie też Romeo się trafi. Zobaczysz. (…)
- Chyba pani żartuje, pani Irenko. Kiepska ze mnie Julia – odpowiedziała pesymistycznie
- Kiepska to jest pomidorowa ze zwarzoną śmietaną.”

 „Alibi na szczęście” to, można by powiedzieć, debiut idealny: z ogromnym nakładem, świetną promocją i recenzjami Danuty Stenki i Artura Żmijewskiego na okładce. A przede wszystkim debiut bardzo dobrze napisany. 650 stron ciekawej, ujmującej prozy, która wymaga, żeby czytać ją do późna w nocy i która nie dłuży się, mimo że momentów z wartką akcją jest w książce naprawdę niewiele. Czasami jest mi aż wstyd, że właśnie tą książką zaczytywałam się po północy.

Przyjaciółka Hanki, Dominka, poznaje Przemka - przystojnego, energicznego i pełnego humoru architekta. Po raz pierwszy spotyka mężczyznę, który poważnie chce się zaangażować w związek. Kiedy wspólnik Przemka, Mikołaj, odkrywa, że Hania jest kobietą, w której zakochał się podczas wakacji nad morzem, nie waha się zapalczych o jej miłość. Hania jednak przeżyła okrutną tragedię i boi się zakochać, pewna, że i tym razem los nie przygotował dla niej szczęśliwego zakończenia. Ta dość patetycznie brzmiąca love story w rzeczywistości okazuje się być urzekającą historią o pięknej miłości. Z kartek książki bije nadzieja, ciepło, wszechobecna miłość i zapach potraw pani Irenki, znajomej Hani, która jest dla niej jest aniołem, a dla mnie po prostu ‘babcią’ wszystkich w tej książce.

 „- Oj, wyczuwam w powietrzu jakieś napięcie… - nie omieszkała zauważyć Dominika, nakładając sobie kolejną porcję szarlotki.
Hanka zgromiła ją surowym wzrokiem od razu została za to krzywe spojrzenie ukarana. Dominika, dolewając oliwy do ognia, pacnęła się w czoło.
- Ach, tak. Przecież to moje napięcie przedmiesiączkowe.”

Nie byłabym sobą, gdybym nie wytrzepała rzeczy, które mi się nie podobały. Irytowało mnie to, że bohaterowie ciągle „pytają domyślnie”, i wszystko mówią z emocjami wyrażonymi przysłówkiem. Irytowały mnie dziecinne, trochę ‘podstawówkowe’ zdrobnienia imion: Dominiki do Domi i Przemka do Przemo. Brakowało mi przedstawienia tej samej sytuacji z punktu widzenia różnych bohaterów, chociaż wtedy pewnie „Alibi na szczęście” stron miałoby ponad tysiąc.

„- Dominka powiedziała jeszcze, że Hanka bardzo dużo w życiu przeszła.
- Co to znaczy „dużo przeszła”? (…)
- No chyba nie to, że robi konkurencję Korzeniowskiemu!”

„Alibi na szczęście” to jedna z najcieplejszych powieści, jakie udało mi się przeczytać w tym roku. A właściwie w zeszłym (jeśli tak bardzo uczepimy się kalendarza). Pierwsza powieść Ficner-Ogonowskiej zrobiła na mnie duże wrażenie i z niecierpliwością czekam, aż będę mogła zrecenzować Wam kolejny tom historii Hanki i Mikołaja.

nasza ocena: 8/10
Wydawnictwo Znak, 2012
653 strony
do kupienia: EmpikWydawnictwo Znak

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz