Marek Hłasko, Piękni dwudziestoletni



Jaką ilością autoironii dysponuje polska oświata, skoro w jednej z lektur dla klasy maturalnej ze stron bije pogarda autora mówiącego, że: „nauczanie literatury w szkole powinno być karane kryminałem”?

„Ludzie wciąż jeszcze nie wiedzą, że w uczuciu wdzięczności jest piekielnie dużo nienawiści.”

„Piękni dwudziestoletni” to z jednej strony autobiografia Hłaski, a z drugiej akapity luźno płynących myśli, skojarzenia, słowotok charakterystyczny dla stanu ‘po kilku głębszych’. Z tych opowieści, zasłyszanych - wydawać by się mogło - w jakimś barze, wyłania się portret stereotypowego peerelowskiego Polaka i stereotypowej peerelowskiej rzeczywistości. Jeśli nie można czegoś załatwić legalnie, trzeba znaleźć na to sposób; „Piękni dwudziestoletni” to ‘pochowała’ Polaka sprytnego i „zaradnego”, napisana nieco prześmiewczo, trochę z nostalgią, a trochę z dystansem.

Hłasko ma fantastyczne poczucie humoru. Potrafi nagle z filozoficznych traktatów o moralności przejść w rozmowę między nauczycielem i uczniami o chusteczce, która kojarzy się z katarem albo matką machającą na peronie na pożegnanie, albo z dupą („Bo mnie się wszystko z dupą kojarzy”). Wspomina o więźniach sowieckich łagrów, a potem daje kilka rad, jak przeżyć, kiedy jest się głodującym pisarzem (po pierwsze: udawaj obłęd. Traf do szpitala psychiatrycznego, gdzie nie będziesz musiał martwić się o jedzenie, a dodatkowo uzyskasz dach nad głową; po drugie: zostań sutenerem. Zdobędziesz pieniądze; po trzecie: daj się zaaresztować, w więzieniu słabo karmią, ale przynajmniej będziesz miał trochę czasu, żeby wymyślić nowe opowiadanie i sprzedać je po wyjściu z kicia). (Tak, to trochę spoiler, ale przy ilości i jakości komizmu w „Pięknych dwudziestoletnich” właściwie nie ma to większego znaczenia, zwyczajne wprowadzenie w klimat).

Wcale nie jest tak, że zbiór siedmiu opowiadań Hłaski to lekka, przyjemna lektura, którą potocznie można byłoby określić „czytadłem”. Nie należy zapominać, że „Piękni dwudziestoletni” to proza autobiograficzna, a osobista historia autora nieszczególnie obfituje w komiczne momenty. Przy tym wszystkim Hłasko co rusz wspomina o innych pisarzach, cytuje, odwołuje się do ich dzieł. Nie zawsze to, co ma na myśli jest zrozumiałe dla czytelnika nieposiadającego gruntownej wiedzy z zakresu literaturoznawstwa (którego ja reprezentuję). Hłasko mówi, że kiedy zaczynał pisać, chciał czytać wszystko, a kiedy czytał niektóre książki, musiał przerywać lekturę aby przeczytać inną, o której autor tylko wspominał, aby poprzeć swoje argumenty. Świadomie czy nie, Hłasko robi dokładnie do samo i ja również miałam ochotę naśladować młodego pisarza. Lektura „Pięknych dwudziestoletnich” zajęłaby mi wtedy jednak miliony lat świetlnych, bo ilość odwołań i przykładów jest tak ogromna i różnorodna, że ich odszukanie i przeczytanie jest praktycznie niemożliwe do wykonania przy czytaniu tych opowiadań. Sam „Zły” Tyrmanda (wspomniany w jednym albo dwóch miejscach) liczy prawie osiemset stron.

kadr z filmu "Dom zły", reż Wojciech Smarzowski
„O tym, iż ludzie bici nie unikają uderzeń, wiedziałem od siedzących w naszych więzieniach. „Nie trzeba rozwścieczać swojego kata - mówili. - Raczej trzeba mu pomóc”. Na moje pytanie, czy to pomaga, odpowiadali rozmaicie; ale zgadzano się na ogół z tym, iż to nie może zaszkodzić. Wiadomo było, że pomóc nie może nic; cała sztuka życia polegała na maksymalnym wyeliminowaniu rzeczy, które mogłyby pogorszyć los bitego. Ale skąd mógł o tym wiedzieć Jezus zalecający w czasie kazania na Górze, aby nadstawiać policzek swemu oprawcy; i czy wiedział, iż słowa jego zalecające miłosierdzie staną się czymś w rodzaju niepisanego prawa w więzieniu; i czy mówił to, przeczuwając swój własny los; czy też znał już na tyle ludzi, aby im móc poradzić coś, co przydawać im się będzie do końca świata”. 

Ciągle podkreślam, że Hłasko napisał książkę autobiograficzną, ale - gdyby głębiej się nad tym zastanowić - więcej w tych opowiadaniach historii innych ludzi niż historii autora. Czasem są to osoby wymienione z imienia i nazwiska, przyjaciele i współpracownicy z „Po prostu” (gdzie Hłasko drukował swoje opowiadania), czasem jego bohaterowie są bez twarzy, przedstawieni na chwilę, pośrednio związani z opowieścią, którą snuje autor. Na ile te znajomości ukształtowały Hłasko? na tyle aby zająć linijkę w opowiadaniu i mnóstwo miejsca w życiu, czy istniały (istnieją) tylko dzięki jednej anegdocie, zapomnianej i odtworzonej po latach? Ile z tego wszystkiego jest prawdą, a ile wyobraźnią i koloryzowaniem faktów? Sam Hłasko napisał przecież, że nie warto pisać niczego opartego na faktach, najważniejsze jest „prawdziwe zmyślenie”. A jeśli cali „Piękni dwudziestoletni” są prawdziwie pozmyślani, to Hłasko jest naprawdę świetny. 

250 stron, Wydawnictwo Agora, 2014


3 komentarze:

  1. Chciałam bardzo. Teraz dzięki Tobie chcę najbardziej. I już wiem, że to może być jedna z lepszych książek w moim czytelniczym 2015 roku (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. będzie jedną z lepszych, nawet humor lepszy niż w amsterdamie ;)

      Usuń
    2. No to sukces murowany (:

      Usuń