Ignacy Karpowicz, Balladyny i romanse


W powietrzu wisi depresja, chociaż mówią, że w czerwcu depresja się raczej nie przytrafia (lato). Zaspałaś pierwszy raz w życiu. Telefon rozładowuje się dwa razy na dobę, akurat wtedy gdy zapomniałaś ładowarki. Jesteś świeżo po najnowszym filmie Dolana. Po półgodzinnym piszczeniu drukarka oznajmia ci, że właściwie to jest zepsuta i możesz się wypchać, bo i tak nic nie wydrukuje. Komputer po zamknięciu uparcie usuwa ci program, który instalujesz (trzeci raz). Jakimś sposobem usuwasz całą muzykę ze swojego iPoda. Lista ‘to do’ jest dłuższa niż kartka na której chciałeś ją zapisać. Przekładają premierę najnowszej powieści Cabré. Z maja na sierpień. Nie masz sukienki na imprezę w przyszłym tygodniu. I czasu, pieniędzy i ochoty, żeby jakiejś poszukać. W ogóle to najchętniej poszedłbyś w dresie, ale dresu też nie masz. Kończy ci się bilet mpk. Mięśnie w brzuchu zaciskają się tak mocno, że chyba zaraz umrzesz. Musisz oglądać serial w oryginale, bo nie działa program z odtwarzaniem napisów. Główny bohater ma przepiękny (walijski?) akcent, przez który nie jesteś w stanie nic zrozumieć. Masz doła (super potężny), na którego nie pomaga nawet Earth, Wind & Fire. Jest tak źle, że nawet słowo ‘najgorzej’ jest nieodpowiednie. 
Kupujesz Karpowicza w e-booku właśnie wtedy, kiedy twój czytnik też ma słabszy dzień i ciężko niedomaga.

„Bardzo bolała go głowa, napierdalała wręcz, łubu-dubu, umpa-umpa, niemieckie techno, można powiedzieć: fajne cycki, masz papierosa?”.

„Balladyny i romanse” fabułą przypominają trochę „Modę na sukces” – wszyscy ze wszystkimi, po którymś odcinku ciężko się połapać kto z kim już tak, a kto z kim jeszcze nie. Widziałabym je pod tytułem: ‘Hedonizm i grzechy pomniejsze’.  Akcja toczy się bardzo szybko, wątki splatają się i rozplatają. Na Ziemi zaczyna brakować żelazek i kawy (okazuje się, że maczał w tym palce sam Hermes, bóg złodziei), bogowie zamykają niebo i zamieszkują w Polsce (bo Polska jest akurat w promocji na niebiańskim rynku), Jezus chce przyjść powtórnie, żeby umrzeć i… nie zmartwychwstać, Nike jest właścicielką firmy odzieżowej, Afrodyta okazuje się głupiutką dziewczyną (jak zwykle, piękno najwyraźniej nie idzie w parze z inteligencją), zakochaną na zabój w Szatanie. Karpowicz stworzył szalony misz-masz wszystkich religii i świata ludzi.

„Popkultura jest jedyną odpowiedzią na potrzeby współczesnego człowieka. Popkultura nie wymaga wiele i wszystko wybacza. Popkultura jest bardziej ludzka niż jakakolwiek religia. Gdyby Anka zechciała doprowadzić swoje kalekie rozumowanie do końca, okazałoby się, że popkultura jest ‘niczym’, to znaczy: niczym Jezus Chrystus – wszyscy zostaną zbawieni nagłym ekranie, w tym wycinku pasma fal radiowych wszyscy są równi. Popkultura każdemu daje szansę, wyciąga pomocną dłoń, bardziej demokratyczna niż sama agora. Kultura wysoka zadziera nosa. Zadzieranie nosa do niczego nie prowadzi. Niebo pozostaje w tej samej odległości”.

Karpowicz jest dobry na depresję. Nawet litry dobrej kawy i kilogramy czekolady nie robią tak dobrze na depresję jak Karpowicz. Inteligentny, intrygujący humor (czasami tylko przechodzący w humor głupkowaty) sprawia, że „Balladyny i romanse” czyta się tak lekko i przyjemnie, jakby były krótką, zabawną książeczką, a nie ponad pięćset stronicowym tomiszczem. Czyta się je, jakby tak naprawdę nic nie znaczyły,  nic nie wnosiły do życia, były tylko miłą odskocznią od codzienności. Nie ma się wrażenia, że czegoś tu za dużo: za dużo bogów i bóstw, za dużo trudnych słów, za dużo seksu. Fabuła, mimo że szokująca, wcale nie jest pokręcona i naprawdę trudno się zgubić i nie wyłapać sarkazmu, którym Karpowicz wymachuje na prawo i lewo. Trudno oczekiwać od niej wzruszeń, ale w końcu to nie zadanie dla literatury satyrycznej.  Działa trochę jak narkotyk, odurza i uzależnia. Sprawia, że poczucie humoru staje się mniej wasze, a bardziej Karpowicza. (Ludzie zaczynają mówić, że ‘ostatnio naprawdę dziwnie się zachowujesz’.)  Jest antydepresyjna. W sam raz na czerwiec. 

nasza ocena: 8/10
Wydawnictwo Literackie, 2011
580 stron
do kupienia: EmpikWydawnictwo Literackie

5 komentarzy:

  1. Jeden z moich ulubionych cytatów: "No two persons ever read the same book" - Edmund Wilson.
    Tak się zabawnie złożyło, mój ulubiony Klubie Recenzenta Książki, że to już druga recenzja tej powieści, którą dziś czytam. Obie w stosunku do siebie są niczym ogień i woda. I właściwie tylko fakt, że wiem, jak Karpowicz pisze sprawia, że obie są jak najbardziej prawdziwe. Bo to ten rodzaj literatury, który się kocha, albo nienawidzi.
    Dla mnie sarkazmu, ironii i absurdu nigdy dość (:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po "Balladynach..." absolutnie uwielbiam Karpowicza. Chociaż chyba nie mogą tego powiedzieć osoby, które muszą ze mną przebywać, kiedy go czytam ;)

      Usuń
  2. Koniecznie muszę przeczytać ! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Problemy pierwszego świata czasem mocno dają w kość:) Karpowicza jeszcze nie czytałam, ale od dawna zamierzam, bo przecież nagroda Nike. Zazwyczaj jak ni wiem, o czym książka jest, nie do końca mnie do niej ciągnie. Teraz już wiem, że chyba muszę się rozejrzeć za Balladynami;) Polscy Amerykańscy bogowie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Karpowicz wsadził bogów z mitologii greckiej i Biblii do Polski - i fajnie mu to wyszło, nie powiem że nie ;) Przeczytaj koniecznie, jeśli będziesz miała okazję

      Usuń