Marta Dymek, Jadłonomia

Jakiś czas temu, prawdopodobnie podczas picia kawy i rozmowy z Asią narodziła się myśl, żebym podzieliła  się z Wami swoimi przemyśleniami na temat książek. Mój wywód należy zacząć od dwóch faktów: po pierwsze nie jestem doświadczonym pisarzem, a po drugie wypełniam pewnego rodzaju niszę, dlatego się tu znalazłam.

Jeśli chodzi o książki to pochłaniam wszystko w tempie godnym Usaina Bolta, nie należę do książkowych niejadków i wybrzydzaczy, po prostu muszę czytać. Taki freak odkąd wzięłam do ręki pierwszą lekturę. Czasem wstyd się do tego przyznać, bo podczas książkowej suszy przerobiłam wiele pozycji o które sama bym siebie nie podejrzewała. Gdy jednak mam dostęp do różnej literatury wybieram fantastykę, dynamiczną akcję lub książki kulinarne. To ostatnie związane jest z tym, że gotuję prawie tak samo nałogowo jak czytam. Śmieszna sprawa, kiedy garnki, łyżki i tony jedzenia są jednocześnie antydepresantem jak i sposobem na wyrażenie euforii.


Dobrze więc do rzeczy:
Stali bywalcy bloga na pewno kojarzą cykl na który można poderwać Asię. Mnie też można tak poderwać i udało się to mojemu chłopakowi. Podczas którejś z kolei wizyty w Empiku Wojt zauważył że dostaje ślinotoku na widok książki Jadłonomii, której bloga śledzę od dłuższego czasu. Chwilę później źródło ochów i achów znalazło się w mojej kuchni. Jako cel postawiłam sobie przetestowanie przynajmniej dwudziestu przepisów których do tej pory nie robiłam. Jak wcześniej wspomniałam jem i gotuje dość dużo i raczej bezmięsnie, choć nie nazwałabym siebie wegetarianką.

Do testowania zabrałam się z entuzjazmem, wstałam wcześnie i postanowiłam, że dziś jest wielki dzień. Problem zaczął się po wypiciu kawy i był dość prozaiczny. Po co gotować górę jedzenia, skoro przez cały następny tydzień jestem sama w domu? Ratunkiem okazała się babcia. Po telefonie pełnym obiecanek cacanek babcia przybyła na kawę i obiad. Przed kawą obiad już powoli kończył się gotować, rozsiewając woń orientalnych przypraw. A! Zapomniałam wspomnieć, kuchnia poleca Aloo Goobi czyli curry z kalafiora.
Cóż mogę rzec, babcia zjadła i poprosiła o dokładkę. Ja rozpłynęłam się w sosie i ocknęłam się dopiero przy szwedzkim cieście rabarbarowym (swoją drogą też polecam klik).


Następnymi testerami zostali Asia, Pachuta i Wojt. Zupę krem z buraka z mlekiem kokosowym pomimo sceptyzmu mojego lubego będę wspominać jako piękną (ze względu na kolor) i cudownie kremową. Później było curry z kalafiora i ciasto rabarbarowe (chyba pierwszy raz w życiu upiekłam pięć takich samych ciast w przeciągu tygodnia).

Kiedy przyjechali moi rodzice postanowiłam poszaleć, zrobiłam trzy smarowidła do kanapek. Smalec z fasoli, pastę z pieczonego czosnku i pastę z zielonego groszku. Tutaj czas przyznać się do błędu, tak to jest jak się trzyma dwie sroki za ogon, nie dogotowałam groszku. Po czasie jednak mogę stwierdzić, że nikomu to nie przeszkadzało, bo wszystko zniknęło ze stołu. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie powiedziała więcej o smalcu. Zawsze to słowo mnie obrzydzało, nie byłam w stanie przemóc się żeby spróbować, więc moje wyprawy na jarmark zawsze kończyłam jedząc chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym bez smalcu (czasem też bez ogórka, albo bez chleba, możecie wybrać jedno z tych dwóch). Ku mojemu zaskoczeniu smalec z fasoli stał się potrawą która zmieniła moje życie. Aksamitna konsystencja fasoli z wyczuwalnymi kawałkami cebuli i jabłka/śliwki, do tego ogórek i jestem w niebie.


Mogłabym pisać tak jeszcze bardzo długo, ale nie jesteście tutaj by czytać o ekstazach mojego podniebienia. Udało mi się przetestować dwadzieścia przepisów. Czy wszystkie były godne polecenia? Nie.
Ale nie dlatego, że były złe czy niedobre, po prostu nie wszystkie mi pasowały. Dwadzieścia przepisów to nie cała książka, przede mną jeszcze długa droga w towarzystwie tego pięknie wydanego egzemplarza. A co do samej autorki: Marta Dymek jest inspiracją dla wielu początkujących wegetarian/wegan. Ja zawsze traktowałam jej bloga jako koło ratunkowe kiedy mój mózg się przegrzewał (to ten moment w którym masz ochotę coś zjeść ale nie wiesz co). Tak też poznałam potrawy które na stałe zagościły w moim jadłospisie. (zobacz: czekoladowy budyń jaglany, canneloni dyniowe, czipsyz jarmużu).

Jeśli miałabym to wszystko podsumować, sama książka jest zbiorem wszelkich cudowności, nie tylko dla tych którzy nie jedzą mięsa, również dla osób otwartych na ciekawe połączenia smaków, czy odkrycie dobrze znanych warzyw w innym wydaniu.

PS. Jeśli będę grzeczna, to może mnie jeszcze tu spotkacie, opowiadającą o magicznych krainach albo o wyjątkowym jedzeniu. Bo o czym jak o czym ale o jedzeniu mogę mówić wiele.

288 stron, Wydawnictwo Dwie Siostry, 2015

2 komentarze:

  1. To bądź grzeczna i wracaj częściej, bo dobrze się czytało :) A ja idę coś upichcić, bo zrobiłam się głodna od tych cudnych zdjęć ;)

    OdpowiedzUsuń