nadstaw drugi policzek, Bukareszcie


Oglądam Bukareszt. Nie stać mnie na podróż, więc wsiadam w żółtego ludzika na wirtualnej mapie. Spaceruję po mieście, wybieram małe uliczki, podglądam jednorodzinne domy z ogródkami i zaniedbane bloki z wielkiej płyty. Patrzę na obsypany tynk i na fasadę Domu Ludu. Razem z falą samochodów płynę przez bulwar Zjednoczenia, "udający nowojorską aleję" bulwar Brătianu, z przechodniami wędruję niespiesznie Bukaresztem biednym i zniszczonym, z betonowymi podwórkami, na których stoją niechciane, zepsute meble. I czuję, jakbym oglądała go oczami Magłorzaty Rejmer. Czuję, jak biegnie za mną chmara bezpańskich psów w nocy, jak podróżuję taksówką, jak poznaję ludzi, którzy spędzili tu całe życie. Mam w głowie komunistyczną historię z Ceauşescu, pamiętam o bezimiennych ludziach, którzy zginęli przy budowie pomnika rumuńskiego dyktatora, sześćdziesięciopięciotysięcznej powierzchni Pałacu Parlamentu. Pamiętam o więźniach politycznych, bitych do krwi i na śmierć w Piteşti, o pogromie rumuńskich Żydów w Jassach. Pamiętam o kobietach, które wykrwawiając się w szpitalu, nie podawały nazwisk ludzi, którzy pomogli im przeprowadzić aborcję. Komunistyczny Bukareszt się dusi, nie da się żyć w tym mieście. Cicha wegetacja, myśl wybiegająca najdalej do następnego dnia, zastanawiająca się nie nad tym, jak obalić władzę, ale jak zdobyć jedzenie i nie zamarznąć w zimnym mieszkaniu, którego władza nie pozwoliła grzać. Myślę o tym, kiedy Rumuni (jeśli w ogóle) zapomną o komunizmie. Czy można normalnie żyć z takim balastem historycznego doświadczenia? 

Ilu dzieciom matki w złości wykrzyknęły, że wcale ich nie chciały, że są na tym świecie przez przypadek, z powodu dekretu Ceauşescu? Ilu ludzi straciło cały dobytek i musiało przenieść się do ciasnych klitek na obrzeżach miasta, bo dyktator potrzebował miejsca pod budowę Domu Ludu? Ilu ludziom zakatowali bliskich? Tak duże liczby są abstrakcją, szybko zamieniają się w zera na karce papieru. 

A gdyby teraz wprowadzono komunizm? Naszpikowani propagandą, wypełnieni słodkimi słowami, rzucilibyśmy kamieniem? Komu uwierzylibyśmy bardziej, skoro teraz bardziej wierzymy temu, co wisi w internecie niż prawdziwym ludziom? Ślepi i głusi, wzięlibyśmy pałki w dłoń i jako obrońcy władzy ruszylibyśmy na ulice. Podglądalibyśmy sąsiadów, pisali donosy, zazdrościli, oskarżali, prychali z dumy; to wszystko siedzi gdzieś w środku naszej mentalności, pozostałość z poprzedniego systemu niełatwo wyplenić. A przecież tak często słychać, że "kiedyś było lepiej, inaczej, łatwiej". Historia tak bardzo lubi się powtarzać, a my nie potrafimy uczyć się na swoich błędach.

Jeśli są książki, których recenzji się nie pisze, to "Bukareszt" jest jedną z nich. 
_________________________________________________________________________________

W Piteşti cierpienie odkleja się od ciała i od człowieczeństwa. Umierający ludzie wyją jak umierające zwierzęta. Ściany katowni są wytłumione, strażnicy ogłuchli od krzyków. Więźniów bije się tak, aż przestają widzieć i słyszeć. Zostają po nich plamy z moczu i krwi, ukruszone zęby, kępki włosów, krwista plwocina. W kałuży zostaje trochę człowieka. To, co się wywleka, ten przelewający się kształt, to też trochę człowieka

Nicolae i Elena wracają helikopterem z podróży zagranicznej
– Ach, jakie mamy piękne rzeki – zachwyca się Elena.
– To nie rzeki, to drogi – odpowiada Nicolae.

Pilot odwraca się:

– To nie drogi, to ludzie w kolejkach.

Prababcia nie zdążyła się z nim pożegnać, jego córka, a moja babcia, też nie. Dlatego za każdym razem, gdy babcia żegna się ze mną albo z moją mamą, przyciska nasze głowy do piersi i całuje, jakby miała nas więcej nie zobaczyć. Wtedy wydawało mi się, że jest w tym jakaś teatralność. Teraz widzę, że jest w tym tylko cierpienie.

Można cierpieć na wiele sposobów, ból ciała jest tylko jednym z nich. W więzieniu pytają, kim była twoja matka. Była dobrą, pracowitą kobietą, włosy splatała w warkocz i troszczyła się o mnie. Strażnicy walą metalową pałką, dopóki więzień nie powie: gwałciłem swoją matkę. Gwałciła mnie moja matka. Była kurwą, rżnął ją pies. Nie mam matki.

W nowej Rumunii prawda jest towarem deficytowym i sprzedawanym pokątnie, nie ma na nią dużego popytu. 


Claudiu Crulic wytoczył polskiemu wymiarowi sprawiedliwości wojnę. On w jakiś niepojęty, idealistyczny sposób wierzył, że skoro jest niewinny, to prawda zwycięży, ktoś wreszcie połączy wszystkie fakty i okaże się, że zaszła pomyłka. (...) To, co nam zrobił, to straszna głupota, nigdy nie pojmę, czemu był tak uparty, że postanowił zostawić wszystko. Był młody, był piękny, był silny. Nawet gdyby go skazali, to wyszedłby w końcu z więzienia i przyjechał do nas, i wszyscy żylibyśmy dalej, jakby nic się nie stało. Co z tego, że był niewinny, skoro jest martwy?

1 komentarz:

  1. Ale narobiłaś! Tak ładnie napisałaś, takie fragmenty dołożyłaś, że już nic nie gadam, idę szukać "Bukaresztu".

    OdpowiedzUsuń