W „Zorkowni” jest coś mistycznego, jakieś sacrum przez które zaginanie rogów z pięknymi słowami wydawało mi się barbarzyństwem (a przecież zawsze zaginam rogi, lubię do nich wracać). Nie mam więc wiele ‘oślich rogów’, mam za to wiele stron z lekko rozmiękłym papierem i czcionką. I ciężko mi pisać o tej książce, bo większość moich emocji zlewa się i miesza. Oczy zachodzą mgłą. Chcę i nie chcę. Szukam sposobu; tak jak Kaluga od kilku lat szuka sposobu, żeby emocje, których doświadcza w hospicjum, przenieść na wirtualny papier bloga. „Zorkownia” to właściwie przeniesienie jej postów na papier tradycyjny, a ja kolejny raz przekonuję się, że takie książki (książki blogerów) mają sens.
Kaluga na Zorkowni publikuje od 2011 roku, przez ten czas poznała w hospicjum tysiące ludzi, z niektórymi żegnała się już po kilu dniach. Ilość cierpienia, bólu i braku odciska na niej duże piętno. Na początku wpisy są bardzo idealistyczne, pełne cierpienia, ale też miłości, wiary, wewnętrznej potrzeby pisania o stracie, (nie)obecności. Ten pierwszy rok to rok najbardziej emocjonalny, bardzo przytłaczający smutkiem, ale też niewymownie piękny. Opowieści o ludziach, chorobie, bliskich. Kaluga mocno przeżywa śmierć każdej osoby, którą poznała w hospicjum. Spędza tam kilka dni w tygodniu, często przyjeżdża w nocy. Chce być, pomagać, rozmawiać. Uczy się życia i umierania. Kolejne lata są na blogu krótsze. Zamiast historii są obrazki, ujęcia niektórych dni. Kaluga ucieka w metafory, tworzy słowa. Wszystko jest mniej rzeczywiste, a bardziej literackie. Nie jestem pewna, czy jest to zamierzony cel czy jedynie wynik tego, jak bardzo hospicjum przytłacza. A może tego, że Kaluga w końcu godzi się z tym, że jej pomoc nie sprawi, że ludzie chorzy na raka przestaną umierać. Nadal jest - otwarta i ciepła, pisze o tym, co ważne, rozgrzesza swoje serce, ale nie ma w niej nastoletniej wiary. Chyba po prostu po pewnym czasie nie można już jej mieć.
„Mam obowiązek WIDZIEĆ rzeczy, smakować rzeczy, cieszyć się nimi.
Bo jestem.
Póki jestem”
kadr z teledysku "Ósemko", Krzysztof Zalewski, reż. Yulka Wilam |
„Zorkownia” to ludzie. Przez Kalugę (Kaluga świetnie pisze) opowiadają swoje historie, swoje lęki, troski, obawy, miłości, marzenia. Podzielone kropkami, spacjami, objęte ramami postu tak naprawdę niewiele różnią się od zwykłej rozmowy, a są przecież zapisem myśli, nie rozmów. Przy tak prawdziwych opowieściach ciężko się nie wzruszyć. Ciężko nie płakać kiedy oni, tam, płaczą. Mimo, że płakali kilka lat temu. W innym miejscu. Daleko i nieosiągalnie.
Ta książka jest trochę wierszem. Kaluga pisze metaforami, krótkimi zdaniami. Urywki, kilka słów, zdanie urwane w połowie. Trafna puenta. Umiejętnie bawi się słowami. Nie stara się zapisać wszystkiego, nie tworzy dokumentu, ‘odsiewa myśli’. Dużo widzi, stara się widzieć wszystko. Myśli o tych, którzy odeszli. Na święta życzy zmartwychpowstań. Cieszy się, że jest - „Zorkownia” to także jej życie, czasem wplata swoje historie, z wakacji, domu. Jest zbyt wrażliwa, żeby odstawić na bok emocje. Mówi, że w hospicjum odnalazła swoje miejsce, że tęskni. Pokazuje, jak ważni (i jak niedoceniani) są wolontariusze. A przecież tak niewiele trzeba, żeby nim zostać. Dać trochę od siebie - rozmowę, uścisk dłoni, chwilę wspólnej ciszy - i poczuć, że warto.
„Jeśli jest Bóg, to jest tu właśnie”
Piękna, mocna i bardzo prawdziwa książka.
nasza ocena: 8/10
Wydawnictwo Znak, 2014
288 stron
Czytywałam blog Zorki (ostatnio jakoś rzadziej) i szczerze ją podziwiam za siłę i takt. Wierzę, że to mocna książka, kiedyś przeczytam na pewno.
OdpowiedzUsuń