Lisa McMann, Sen

Janie ma dziwne imię, matkę – alkoholiczkę, siedemnaście lat i potrafi widzieć cudze sny. Niezwykła to zdolność, ale jakoś na nikim z czytelników nie robi większego wrażenia. Żeby zarobić na college, pracuje po zajęciach w Domu Opieki „Wrzos”. Pewnego dnia podwozi do szkoły Cabela (jego imię również jest nieprzeciętne) Strumhellera, który z biednego chłopka handlującego trawą zamienia się w faceta mającego nieprzeciętną urodę i trochę kasy. Obydwoje zaczynają coś do siebie czuć, ale dziwne zachowanie Cabela i plotki na jego temat niszczą wszystko raz po raz.

Pierwszy i ostatni raz przy wyborze książki sugerowałam się listą bestsellerów „The New York Times’a”. Myślałam, że nigdy nie ocenię żadnej przeczytanej przeze mnie książki niżej niż na cztery, ale wartość tej przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Zacznę od tego, że opis na tylnej części okładki całkowicie różni się od tego, czego możemy się spodziewać podczas czytania. Wbrew pozorom nie ma żadnego nowego ucznia, który potrafi kontrolować sny. Wprawdzie na koniec Cabel nauczy się kontrolować swoje sny, jednak nawet taki bieg wydarzeń kłóci się z tym, co napisał wydawca. Nawet pokrótce przedstawiona treść fabuły całej serii jest w moim przekonaniu błędna. „Tom 1 mrocznej i lirycznej trylogii o miłości dziewczyny i chłopaka naznaczonych zdolnością przeżywania cudzych snów” Pierwsza część nie ma w sobie nic z liryzmu, a Cabel wcale nie posiada takiej zdolności.

Powieść właściwie niczym nie zaskakuje. Nie ma ani wyróżniających się z tłumu innych postaci bohaterów, ani zaskakujących porównań czy metafor. Zwroty akcji ograniczają się do kilku nieprzewidzianych rozmów między bohaterami.

Kolejnym minusem w tej książce jest zastosowanie przez autorkę czasu teraźniejszego. Akcja wydaje się wtedy bardziej dynamiczna, lecz w tym wydaniu, podczas gdy scenerie zmieniają się szybciej niż reklamy w telewizji, sprawia, że wszystkie wydarzenia zlewają się ze sobą, tworząc wyjątkowo nieprzyjemną mieszankę.

Dodatkowo, co chwila w tekście odnajduje się napisy „dzień, miesiąc, rok, godzina”. Niby nic takiego, ale po stu stronach i siedemdziesięciu datach, zaczynają wkurzać. Tym bardziej, że niektóre odstępy nie mają więcej niż linijkę.

I wreszcie, chyba największy grzech każdej powieści – przewidywalność. Od samego początku wiadomo, że Cabel i Jamie będą razem i nic temu nie przeszkodzi, bo zawsze do siebie wrócą. I chyba nikogo nie dziwi, że kiedy Jamie podczas przeżywania jednego ze snów uderza się w skroń metalowym wózkiem, otrzepuje się, mówi, że nic się nie stało i idzie swoją drogą. A lekarze ani myślą jej zatrzymywać. I nawet kiedy zasypia podczas jazdy samochodem, nic jej się nie staje, bo auto zatrzymuje się na trawniku przy jezdni.

Jedynym plusem, jakiego mogę się doszukać w tej pozycji to fabuła. Jest dobrze przemyślana i dopracowana. Tylko dzięki niej jakoś przebrnęłam przez te dwieście czterdzieści stron. Chociaż zastanawiają mnie niektóre zachowania bohaterów i ta niebywała lekkość z jaką przechodzą przez te wszystkie strony.

Jedyne czego jestem pewna po przeczytaniu „Snu” to, że nie sięgnę po żadną z kolejnych części tej trylogii. I nawet napisy reklamujące je jako bestsellery chyba nie będą w stanie mnie zachęcić.

nasza ocena: 2/10
Amber, 2010
240 stron

do kupienia: Empik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz