Jednak mimo ponad 600 stron czyta się ją szybko. Cała akcja, osadzona w Waszyngtonie trwa kilkanaście godzin. Oto śledzimy losy najbardziej znanego profesora naszych czasów.
Langdon zgadza się na prośbę Petera Solomona i wyrusza do Kapitolu, aby wygłosić wykład podczas gali Instytutu Smitsoniańskiego. Jednak gdy dociera na miejsce wszystko okazuje się być pułapką. Jego przyjaciel został porwany, a w Kapitolu na drewnianym drążku spoczywa jego dłoń pokryta dziwnymi tatuażami. Chwilę później do akcji wkracza CSI i dyrektor Inoue Sato, twierdząca, że cała sprawa ma związek z bezpieczeństwem narodowym.
Porywaczowi Solomona zależy jedynie na mapie, którą może odczytać tylko Langdon. Rozpoczyna się szalony wyścig z czasem. W rozwiązaniu zagadki Langdonowi pomaga siostra Petera – Katherine - i jego przyjaciel Warren Bellamy. Razem z bohaterami odkrywamy tajemnice masonów, zagadkowe znaki na wewnętrznej stronie pozostawionej dłoni i szyfry na piramidzie, których jest więcej, niż mogłoby się wydawać.
Wielowątkowa fabuła opowiedziana z kilku punktów widzenia początkowo sprawia wrażenie nudnej. Każda z postaci przywołuje inną historię i zajmuje to, nie oszukujmy się, trochę czasu.
Kolejnym minusem całej powieści jest kilkukrotne opowiadanie tej samej przeszłości - z różnych ust oczywiście, ale jednak. Miałam wrażenie, że ktoś po raz kolejny opowiada mi historię, którą dobrze znam.
Niemniej jednak w całej powieści odnajdujemy ten sam zamysł Browna – tajemnice, zagadki, zestawianie ze sobą różnych faktów i rzucanie nowego światła na historię. Na kartach powieści odnajdujemy szaleńców, masonów, niewidomych księży i wspaniałe wynalazki. Jesteśmy świadkami zamknięcia Langdona w skrzyni wypełnionej wodą, utopienia pomocnicy Katherine w zbiorniku z kałamarnicą, wysadzenia tajnego laboratorium i odkrycia największej tajemnicy loży masońskiej.
„Zaginiony symbol” Browna z pewnością jest lekturą-nie-do-poduszki. Chyba, że zamierzamy nie spać.
nasza ocena: 7/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz