Agata Tuszyńska, Narzeczona Schulza


O co właściwie chodzi Tuszyńskiej, kiedy zaczyna rozgrzebywać losy Brunona Schulza i Józefy Szelińskiej? Wydawać by się mogło, że znowu o Schulza, artystę-nauczyciela z maleńkiego Drohobycza. O jego życie, twórczość, problemy i rozterki; bardziej ludzką niż artystyczną stronę, bo opowiedzianą przez najbliższą mu osobę. Kto może znać go lepiej od narzeczonej? Tymczasem Tuszyńska nie traktuje Szelińskiej jako sposobu na dotarcie i zrozumienie Schulza (jeśli zrozumienie go jest możliwe), ale traktuje jej historię jako główny motyw swojej książki. Józefa Szelińska na stronach zapisanych przez autorkę mówi o sobie, swoich wspomnieniach i relacji z Schulzem. Poprzez jej historię jest opowiedziana historia drohobyckiego geniusza. 

Poznali się całkiem przypadkiem - on poprosił ją (przez przyjaciela) żeby mu pozowała; ona się zgodziła. Piękna, oczytana, samotna nauczycielka języka polskiego i tajemniczy, wyobcowany nauczyciel rysunku. Ich wspólna historia ma nieoczywiste wzloty i upadki, zatuszowane problemy, przemilczane spory. Książka Tuszyńskiej odkrywa ten związek na nowo, z perspektywy Józefy; miejsca na spojrzenie Schulza jest niewiele - zdjęcie, fragmenty listów do innych ludzi. „Narzeczona Schulza” jest mało obiektywna, bo przecież relacja zakochanej i odtrąconej kobiety nie może taka być. Uczucia przesłaniają rzeczywistość. Pamięta się tylko radość i smutek, może trasę spaceru na pierwszej randce albo kolor sukienki, nic więcej. Taka też jest narracja. Pierwszoosobowa płynnie przechodzi w trzecioosobową. Ja i ona jednocześnie, razem. Opowieść Szelińskiej opiera się na obrazach. Wyobraźnia wyostrza pamięć. Najważniejsze stają się drobne niepewności. Ze spaceru po lesie przynosi się wszystkie gatunki owadów, wiatr i zimną, mokrą ziemię. Ze straganu kukiełki noszące opaski z gwiazdami Dawida i czarne brody, które wiszą na gumowych szubieniczkach. Zawołanie: „Kup pani Żydka! Tanio policzę!”. 

„Kładła się na plecach. Oddychała słońcem. Drzewa kołysały niebo. (…) Liczył się nowy świt, oddech mgły nad polaną, smak rosy. Pewność, że to wszystko jest, nie zniknie po zamknięciu oczu”. 

Bruno Schulz, Pielgrzymi
Tuszyńska stworzyła niezwykle wiarygodną postać Szelińskiej. Jej słowa są prawdziwe i szczere. Narzeczona Schulza korzysta z jedynej okazji, jaką dostała, aby opowiedzieć swoją historię - bez strachu, bólu, powściągliwości. Szelińska w tej książce kocha Schulza normalną miłością, nieupiększoną frazesami pisarza. Niby kocha bezinteresownie, ale pragnie więcej - trochę więcej uwagi, małżeństwa, przeprowadzki do większego miasta (dlaczego siedzieć ciągle w tym zapyziałym Drohobyczu, w którym nikt nie docenia prozy Bruna i z niego kpi, jeżeli można przenieść się do Warszawy lub choćby do Lwowa, miejsc z lepszymi perspektywami, lepszą posadą, lepszymi ludźmi). Dopiero po latach przyznaje, jak bardzo się myliła, zmuszając Schulza do podejmowania takich decyzji i jak bardzo myliła się w ocenie jego samego. „Narzeczona Schulza” to odkrywanie Brunona Schulza przez lata, z wielu stron, poprzez słuchanie relacji Szelińskiej, oglądanie jego rysunków, czytanie fragmentów jego korespondencji. Składnie ogółu z wielu maleńkich kawałków historii, myśli, opinii. Losy Schulza i Szelińskiej zbyt długo były splatane, żeby mogły zostać opowiedziane zupełnie osobno. 

Czy „Narzeczona Schulza” jest biografią? I tak, i nie - czytać ją można dwójnasób. A właściwie nawet i na trzy sposoby - jako biografię Schulza, Szelińskiej albo pięknie napisaną książkę o kobiecie sławnego artysty. Spod pióra Tuszyńskiej wyłania się czuły, niemal poufały obraz tych dwojga. Ich samotnych i wspólnych zajęć, zwyczajów, charakterów. Czytając „Narzeczoną…” chce się wracać do lektury „Sklepów cynamonowych” (których oczywiście w liceum się nie przeczytało) i „Sanatorium pod klepsydrą”, oglądać w Internecie reprodukcje szkiców Schulza, znajdować te, o których jest mowa tylko przez chwilę. Porównywać twarze kobiet z tych rysunków i sprawdzać, czy rzeczywiście się powtarzają. Tuszyńska zaraża Schulzem i Szelińską, Juną i (jej mitologicznym mężem) Geniuszem. (Schulz wcale nie był taki skromny). A historia drohobyckiego pisarza i jego muzy jest chyba najlepszą rzeczą, jaką można się zarazić. 


*"Narzeczoną Schulza" przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego
315 stron, Wydawnictwo Literackie, 2015

7 komentarzy:

  1. hmm... nie jestem pewna, czy to lektura dla mnie z tego względu, że ja nie czytam biografii, ale historia wydaje się być interesująca;)

    www.ksiazkoholiczka94.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Narzeczonej" zupełnie nie czyta się jak biografii. Ja też nie wiedziałam, że lubię biografie, wydawało mi się, że muszą być straszliwie nudne :) Tuszyńska napisała bardzo dobrą książkę, naprawdę warto ;)

      Usuń
    2. Droga MEGI94!
      Obawy zbędne! Książka jest niezwykła! Czytałam ją bardzo niecierpliwie, a jednocześnie bardzo oszczędnie, tak bardzo chciałam, żeby trwała jak najdłużej!
      Pozdrawiam serdecznie i miłej-co ja piszę-fascynującej lektury życzę:)
      Maria

      Usuń
  2. Czyli to jest faktyczna relacja Szelińskiej? Czy to jest napisane na podstawie źródeł?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tuszyńska pisze "w imieniu" Szelińskiej. Józefina zmarła w 91 roku, książka jest napisana na podstawie źródeł, ale narracja w większości jest pierwszoosobowa, dlatego mówię, że jest to relacja Szelińskiej. Nie jest to autobiografia, bardziej biografia, która udaje, że nią jest :)

      Usuń
  3. To przecież apokryf... ale ksiązka świetna...

    OdpowiedzUsuń
  4. Koniecznie muszę przeczytać:)

    OdpowiedzUsuń