Pages

piątek, 19 czerwca 2015

Coraz więcej zaskoczeń: konkurs


Sprzedajemy się razem z nowymi egzemplarzami powieści Ałbeny Grabowskiej-Grzyb, wznowieniem "Coraz mniej olśnień", które przygotowało wydawnictwo Zwierciadło. O książce pisałam już bardzo dawno - na początku 2013 roku, recenzję można przeczytać na blogu (tutaj!), ale tylko na własną odpowiedzialność i z przymkniętym jednym okiem. Można oczywiście recenzji nie czytać, ale warto wiedzieć, że "Coraz mniej olśnień" jest bardzo przyzwoitą i nieco zaskakującą książką. Zaskoczyła mnie już wtedy, dwa lata temu, kiedy okazało się że mimo schematyczności opisu na okładce i niewiele mówiącemu żółtemu zdjęciu (sic!), przełamuje pewne konwencje i ma w sobie świeżość i oryginalność. Podobała mi się na tyle, że polecam ją, kiedy ktoś prosi mnie ej, Asia, masz jakieś fajne książki do pożyczenia? I z tego co wiem: pożyczający są zachwyceni. 

Na tylnej okładce nowego wydania (z okładką która również niczego nie mówi) są nasze pochlebstwa, a nigdy nie kłamiemy jeśli chodzi o książki, więc warto "Coraz mniej olśnień" przeczytać. (Tym bardziej że zbliżają się wakacje, a Grabowska pisze tak, że książka idealnie nadaje się na letni wyjazd). Żeby ułatwić jej przeczytanie, mam dla Was jeden egzemplarz powieści, a wszystko, co musicie zrobić, to napisać tytuł i autora wiersza, który lubicie. W powieści Grabowskiej poezji jest całe mnóstwo, jeden z wierszy cytowałam nawet na początku recenzji. Wasz wybór będzie subiektywny, a ja nie narzucam żadnego tematu czy gatunku, mam tylko nadzieję, że mnie zaskoczy, w końcu nie bez przyczyny w tytule stoi 'coraz więcej zaskoczeń'.
Odpowiedzi (czyli wybrane wiersze) wpisujcie w komentarzach pod tym postem (i tylko tutaj). Oprócz tytułu proszę też o adres mailowy, a w przypadku anonimowych użytkowników imię i nazwisko albo nick. 
Konkurs potrwa od dzisiaj (19 czerwca) do przyszłej niedzieli (28 czerwca). Zwycięzcę wylosuję w poniedziałek po zakończeniu. 

PS. Jeśli ktoś ma talent i wiersz potrafi napisać sam, zapraszam, znajdę więcej książek do rozdania. 


Krótki regulamin:
1. Organizatorem konkursu jest Klub Recenzenta Książki.
2. Adres wysyłki musi znajdować się na terenie Polski.
3. Każdy uczestnik może pozostawić jedno zgłoszenie, ale jeśli nie moglibyście zdecydować się na jeden wiersz - może być więcej, przyjmiemy to na klatę.
4. Wszystkie wiersze zostaną przez nas przeczytane, więc tytuł i autor muszą być prawdziwi, zmyślenia wyjdą na jaw.
5. To, na ile wiersz nam się spodoba, nie będzie brane pod uwagę podczas losowania zwycięzcy.
6. Rozwiązanie konkursu znajdzie się na facebooku KRK i prawdopodobnie tutaj, na blogu, a zwycięzca zostanie powiadomiony mailowo.

Powodzenia i wielu zaskoczeń!

wtorek, 16 czerwca 2015

Jak skutecznie i bezboleśnie popełnić samobójstwo?

Jakby to było...

Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się jakby to było skończyć już z tym wszystkim? Zapomnieć o problemach, kompleksach? Czy znalazłeś się kiedyś w kropce, w miejscu gdzie bardziej skupiałeś się na śmierci niż na życiu? 



Każdy z Nas ma gorsze momenty. Każdy z Nas ma prawo do chwili słabości. Jesteśmy przecież tylko ludźmi. Co jednak gdy nadchodzi taki moment w którym decydujemy się na ostateczność? 
Kochany czytelniku, samobójstwo nie jest wyczynem bohaterstwa, nie jest też jakimś podniosłym aktem, samobójstwo to ucieczka. 
Samobójstwa często są następstwem depresji, choroby która jeszcze niedawno była bagatelizowana
a obecnie stała się globalnym problemem. Problemem z którym można walczyć, o którym trzeba rozmawiać z bliskimi, a co najważniejsze z którym należy iść do lekarza. 
W Polsce każdego dnia zabija się 16 osób. Każdego jakaś rodzina ponosi stratę, każdego dnia matka traci dziecko, żona męża lub brat siostrę. Zastanów się co robisz by sobie pomóc? Czy przypadkiem nie idziesz na łatwiznę? Nie oceniam Cię, proszę żebyś sam to zrobił. Każdy efekt który widzisz
w swoim życiu jest rezultatem, czasem wystarczy przełożyć jedną cegiełkę aby Twoje życie nabrało nowego sensu. 


Chciałabym Ci coś przekazać. Kiedyś podczas doła usłyszałam: Nie możesz się poddać, musisz walczyć, musisz walczyć o siebie. Nie pozwól by to się złamało. Ty też nie daj się złamać.
Na świecie jest 7 miliardów ludzi i każdy jest wyjątkowy. Jeśli jeszcze mi nie wierzysz to pomyśl. Każdy z Nas jest niepowtarzalny, jesteśmy mieszanką cech charakterów, mamy różne maniery, pieprzyki, blizny czy znamiona. Jesteś cudowny. Jesteś niepowtarzalny. Co świat bez Ciebie zrobił? Co my bez Ciebie zrobimy? Co jeśli dasz sobie szansę? 
Jeśli znalazłeś mnie myśląc żeby z sobą skończyć. Przystań proszę na chwilę, zaufaj komuś, opowiedz swoją historię. Jeśli nie czujesz się pewnie, zadzwoń pod któryś z tych numerów. 
Po drugiej stronie czeka człowiek który chcę Cię wysłuchać. 

116 123– Telefon zaufania dla osób dorosłych w kryzysie emocjonalnym
22 425 98 48 – Telefoniczna pierwsza pomoc psychologiczna
116 111 – Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
801 120 002 – Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia”
800 112 800 – „Telefon Nadziei” dla kobiet w ciąży i matek w trudnej sytuacji życiowej



sobota, 13 czerwca 2015

Marta Dymek, Jadłonomia

Jakiś czas temu, prawdopodobnie podczas picia kawy i rozmowy z Asią narodziła się myśl, żebym podzieliła  się z Wami swoimi przemyśleniami na temat książek. Mój wywód należy zacząć od dwóch faktów: po pierwsze nie jestem doświadczonym pisarzem, a po drugie wypełniam pewnego rodzaju niszę, dlatego się tu znalazłam.

Jeśli chodzi o książki to pochłaniam wszystko w tempie godnym Usaina Bolta, nie należę do książkowych niejadków i wybrzydzaczy, po prostu muszę czytać. Taki freak odkąd wzięłam do ręki pierwszą lekturę. Czasem wstyd się do tego przyznać, bo podczas książkowej suszy przerobiłam wiele pozycji o które sama bym siebie nie podejrzewała. Gdy jednak mam dostęp do różnej literatury wybieram fantastykę, dynamiczną akcję lub książki kulinarne. To ostatnie związane jest z tym, że gotuję prawie tak samo nałogowo jak czytam. Śmieszna sprawa, kiedy garnki, łyżki i tony jedzenia są jednocześnie antydepresantem jak i sposobem na wyrażenie euforii.


Dobrze więc do rzeczy:
Stali bywalcy bloga na pewno kojarzą cykl na który można poderwać Asię. Mnie też można tak poderwać i udało się to mojemu chłopakowi. Podczas którejś z kolei wizyty w Empiku Wojt zauważył że dostaje ślinotoku na widok książki Jadłonomii, której bloga śledzę od dłuższego czasu. Chwilę później źródło ochów i achów znalazło się w mojej kuchni. Jako cel postawiłam sobie przetestowanie przynajmniej dwudziestu przepisów których do tej pory nie robiłam. Jak wcześniej wspomniałam jem i gotuje dość dużo i raczej bezmięsnie, choć nie nazwałabym siebie wegetarianką.

Do testowania zabrałam się z entuzjazmem, wstałam wcześnie i postanowiłam, że dziś jest wielki dzień. Problem zaczął się po wypiciu kawy i był dość prozaiczny. Po co gotować górę jedzenia, skoro przez cały następny tydzień jestem sama w domu? Ratunkiem okazała się babcia. Po telefonie pełnym obiecanek cacanek babcia przybyła na kawę i obiad. Przed kawą obiad już powoli kończył się gotować, rozsiewając woń orientalnych przypraw. A! Zapomniałam wspomnieć, kuchnia poleca Aloo Goobi czyli curry z kalafiora.
Cóż mogę rzec, babcia zjadła i poprosiła o dokładkę. Ja rozpłynęłam się w sosie i ocknęłam się dopiero przy szwedzkim cieście rabarbarowym (swoją drogą też polecam klik).


Następnymi testerami zostali Asia, Pachuta i Wojt. Zupę krem z buraka z mlekiem kokosowym pomimo sceptyzmu mojego lubego będę wspominać jako piękną (ze względu na kolor) i cudownie kremową. Później było curry z kalafiora i ciasto rabarbarowe (chyba pierwszy raz w życiu upiekłam pięć takich samych ciast w przeciągu tygodnia).

Kiedy przyjechali moi rodzice postanowiłam poszaleć, zrobiłam trzy smarowidła do kanapek. Smalec z fasoli, pastę z pieczonego czosnku i pastę z zielonego groszku. Tutaj czas przyznać się do błędu, tak to jest jak się trzyma dwie sroki za ogon, nie dogotowałam groszku. Po czasie jednak mogę stwierdzić, że nikomu to nie przeszkadzało, bo wszystko zniknęło ze stołu. Nie byłabym jednak sobą gdybym nie powiedziała więcej o smalcu. Zawsze to słowo mnie obrzydzało, nie byłam w stanie przemóc się żeby spróbować, więc moje wyprawy na jarmark zawsze kończyłam jedząc chleb ze smalcem i ogórkiem kiszonym bez smalcu (czasem też bez ogórka, albo bez chleba, możecie wybrać jedno z tych dwóch). Ku mojemu zaskoczeniu smalec z fasoli stał się potrawą która zmieniła moje życie. Aksamitna konsystencja fasoli z wyczuwalnymi kawałkami cebuli i jabłka/śliwki, do tego ogórek i jestem w niebie.


Mogłabym pisać tak jeszcze bardzo długo, ale nie jesteście tutaj by czytać o ekstazach mojego podniebienia. Udało mi się przetestować dwadzieścia przepisów. Czy wszystkie były godne polecenia? Nie.
Ale nie dlatego, że były złe czy niedobre, po prostu nie wszystkie mi pasowały. Dwadzieścia przepisów to nie cała książka, przede mną jeszcze długa droga w towarzystwie tego pięknie wydanego egzemplarza. A co do samej autorki: Marta Dymek jest inspiracją dla wielu początkujących wegetarian/wegan. Ja zawsze traktowałam jej bloga jako koło ratunkowe kiedy mój mózg się przegrzewał (to ten moment w którym masz ochotę coś zjeść ale nie wiesz co). Tak też poznałam potrawy które na stałe zagościły w moim jadłospisie. (zobacz: czekoladowy budyń jaglany, canneloni dyniowe, czipsyz jarmużu).

Jeśli miałabym to wszystko podsumować, sama książka jest zbiorem wszelkich cudowności, nie tylko dla tych którzy nie jedzą mięsa, również dla osób otwartych na ciekawe połączenia smaków, czy odkrycie dobrze znanych warzyw w innym wydaniu.

PS. Jeśli będę grzeczna, to może mnie jeszcze tu spotkacie, opowiadającą o magicznych krainach albo o wyjątkowym jedzeniu. Bo o czym jak o czym ale o jedzeniu mogę mówić wiele.

288 stron, Wydawnictwo Dwie Siostry, 2015

środa, 10 czerwca 2015

Erin Kelly, Broadchurch


"Broadchurch" zaczęłam oglądać oczywiście tylko i wyłącznie dlatego, że Ólafur Arnalds robił muzykę. Szybko okazało się, że serial ma nie tylko świetną ścieżkę dźwiękową, ale cała reszta również mocno daje radę. Przepiękne, sielskie krajobrazy, powolna akcja, skupienie się na emocjach zamiast na - typowym dla kryminałów -  jak najszybszym rozwiązaniu sprawy, fantastyczny akcent Tennanta, naprawdę zaskakujące zakończenie i równie dobry drugi sezon. Wszystko to sprawia, że "Broadchurch" jest wyjątkowy i zupełnie nie dziwi wielkość publiczności, jaką zgromadził przed telewizorami. Książce Erin Kelly jednak wszystkiego tego brakuje. 

Miasteczkiem Broadchurch wstrząsa niespodziewana śmierć jedenastoletniego Danny’ego Latimera. Policja stwierdza, że chłopak został zamordowany i rozpoczyna poszukiwania zabójcy, który z pewnością jest jednym z mieszkańców Broadchurch. Uczuciowa sierżant Ellie Miller i opryskliwy, nieufny komisarz Alec Hardy podejrzewają wszystkich mieszkańców, którzy na tę noc nie mają zagwarantowanego alibi, ale każdy dzień - zamiast zbliżać ich do zakończenia śledztwa - podsuwa nowe tropy i weryfikuje ich teorie. Nie zobaczymy tu nowoczesnej technologii i badania próbek pobranych w miejsca zbrodni w sterylnych laboratoriach. Policjanci w Broadchurchu borykają się z całkiem przyziemnymi problemami - brakiem pieniędzy, kłopotami zdrowotnymi, nieufnością mieszkańców i próbami zatajenia niewygodnych faktów. Odnalezienie mordercy nie jest zadaniem na czterdzieści minut, nie trwa przez jeden odcinek i nie wystarczą do tego zaawansowane programy i dwa przesłuchania. 

Nie spodziewałam się, że lektura powieści zagwarantuje mi takie same emocje jak oglądanie serialu. Znałam zakończenie i kolejność wydarzeń. Czytając, odtwarzałam w głowie poszczególne sceny, bohaterowie mówili głosem aktorów i mieli ich twarze. Moja uwaga skupiła się na warstwie językowej. Niezwykle pozytywne opinie dotyczące stylu Kelly i tego, jak świetnie oddała charakter serialu (a nawet że książka jest od niego lepsza) niestety są tylko frazesem na okładce i niewiele mają wspólnego z rzeczywistością. Piękne krajobrazy i malownicze widoki znikają gdzieś między banalnymi porównaniami a brakiem opisów. Bardzo prosty język nijak ma się do tajemniczości, jaką te zdjęcia wprowadzają do serialu. Czasem wiatr zaplata bohaterce włosy w dredy, a czasem ktoś porównuje coś do detrytusu. Zdarza się, że postacie wypowiadają się jak nastolatkowie, łatwym językiem, który aż razi w ich ustach. Kelly unika mocnych słów, narracji brakuje ostrzejszego tonu. Owszem, fabuła skupia się na morderstwie jedenastoletniego chłopca, ale, na boga, nie jest to książka dla dzieci. Dlaczego zamiast uprawiać seks dwójka dorosłych ludzi „na swój sposób zasiedziała się do późna”? Przez to że warstwa językowa jest tak uboga, akcja biegnie dużo szybciej niż w serialu. Znika urok powolnego odkrywania kolejnych kart, przedłużającego się milczenia, akcentu Hardyego, który nadaje wszystkim jego wypowiedziom charakterystycznej ostrości. Nie widać grymasów twarzy, bezsilności i zrezygnowania, rozrywającego serce cierpienia, tych chwil tuż przed rozpłakaniem się, kiedy oczy są pełne łez. Pozostaje to, co łatwo oddać słowem - dialogi, czynności, bójki, krzyki, załamywanie rąk i wydawanie rozkazów. 

kadr z "Broadchurch", reż. Chris Chibnall
Kelly pogłębiła trochę psychologizację postaci, ale myśli bohaterów stanowią dość trudny element do pokazania w filmie, więc nie dodawałabym tego do jej zasług. Poza tym głębszy wymiar zyskuje tylko kilka postaci: Beth (matka Danny’ego), Ellie i Hardy. Komisarz, w filmie mało sympatyczny i skryty, tutaj nagle traci swoją tajemniczość - dostajemy czysty zapis jego myśli, rozterek i problemów. Dobrze chociaż, że myśli bohaterów nie są sztampowe, wymykają się schematom (chociaż czasem robią to aż do przesady), czasem ocierają się o tandetę i kicz, co jest ciekawą przeciwwagą dla poruszanego trudnego, poważnego tematu, ale obawiam się, że to przypadek i nie takie było zamierzenie. 

Książka Erin Kelly nie jest zła, bo bazuje na bardzo dobrej historii. Warsztat pisarski autorki strasznie mnie zawiódł, ale nie można powiedzieć, że nie da się tego czytać. Czyta się nieźle - to kryminał ze świetnie skonstruowaną fabułą i bohaterami. Sukces powieści jest jednak tylko odcinaniem kuponów od popularności serialu, więc jeżeli ktoś ma wybór między książką a serialem: zdecydowanie polecam "Broadchurch" obejrzeć. 


*"Broadchurch" przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego
429 stron, Wydawnictwo Literackie, 2015

wtorek, 2 czerwca 2015

Dlaczego nie czytasz lektur?


Gdybyście mieli stworzyć listę najgorszych rzeczy w szkole, co umieścilibyście jako pierwsze? (Jeżeli już nie jesteście uczniami, to wyobraźcie sobie, że znowu nimi jesteście, chociaż nie czarujmy się, nikt w swoich wyobrażeniach jakoś specjalnie nie chce wracać do szkoły). Prawdopodobnie na samym szczycie, obok wstawania cztery razy w tygodniu na zerówkę i wuefu na pierwszych godzinach, znalazłyby się sprawdziany z lektur. Może dlatego że nikt nie lubi sprawdzianów, a może dlatego że te sprawdziany nie są układane dla normalnych ludzi.

Bohaterowie, którzy w książce istnieli przez trzy zdania, kolor włosów i oczu, kto to powiedział i inne szczegóły, na które nikt nie zwraca uwagi - to pytania, które dowiodą, że nie przeczytałeś lektury, nawet jeśli ją przeczytałeś. Wiedzę świetnie sprawdzają także szczegółowe plany wydarzeń z powieści, których akcja nie jest linearna. W innych szkołach działa to w odwrotną stronę: brak jakichkolwiek klasówek, pobieżne omawianie lektur, praca w grupach. Znalezienie złotego środka nigdy nie było łatwe, ale w tym przypadku wydaje się być niemożliwe. Przyczyna nieczytania lektur nie leży tylko w lenistwie i nieczytaniu ‘dla zasady’, a omijanie szkolnej biblioteki jest coraz prostsze. (Omijanie biblioteki oczywiście nie obowiązuje jeśli w bibliotece jest darmowe wifi albo strony z opracowaniami nie są zablokowane).

Dlaczego nie czytasz lektur? Odpowiedzi jest wiele, ale często po prostu nie ma na to czasu. Jeśli nie jest się na profilu humanistycznym, to brakuje doby nie tylko na czytanie lektur, ale także na wyrobienie się z obowiązującym materiałem. A jeśli ma się rozszerzony polski to tempo przerabiania lektur jest takie, że bez kursu szybkiego czytania przeczytanie wszystkich książek jest niemożliwe. Nie ma też po co. Pytała mnie ostatnio, więc teraz już nie zapyta, jak będzie sprawdzian to zawsze można ściągnąć, a jak będzie trudny to przeczytanie lektury właściwie niczego nie zmieni. Przeczytanie streszczenia szczegółowego nie różni się za bardzo od przeczytania lektury, a przynajmniej nie trzeba się męczyć z dwustronicowymi opisami przyrody i nudnymi dialogami. Właściwie streszczenie krótkie też się nada, żeby tylko wiedzieć mniej więcej, o co chodzi. A czasami nie trzeba nawet czytać streszczeń (sic!). Do matury potrzebne są motywy, a pytania z ustnego są w internecie.

Nieczytanie książek zaczyna się od nieczytania szkolnych lektur. Nie ma się co dziwić, że młodzi ludzie nie czytają, skoro jeszcze w podstawówce muszą przeczytać śmiertelnie nudne „Wspomnienia niebieskiego mundurka” albo „W pustyni i w puszczy”, które - oprócz przeraźliwie długich opisów wszystkiego - jest bardzo ciekawą powieścią. Zaraz potem „Stara baśń” Kraszewskiego, „Krzyżacy” (do tej pory się nie lubię z Sienkiewiczem), wszystkie części „Dziadów” przez które nie przebrnęłam, „Kordian” (i podróże na chmurze), „Wesele” (najlepszy przykład że przeczytanie lektury zupełnie nic nie daje, chyba nikt tego nigdy nie przeczytał), „Nad Niemnem”, „Cierpienia młodego Wertera”. Jeżeli ktoś porwie się na czytanie dramatów romantycznych to przestanie się zastanawiać, dlaczego wszyscy wtedy chcieli się pozabijać.
Takie książki są w programie, a program trzeba zrealizować. Aż przykro to stwierdzić, ale scena z „Ferdydurke” w której Bladaczka przekonuje, że „Słowacki wielkim poetą był” do złudzenia przypomina rzeczywistość, w szkole brakuje tylko akcentów humorystycznych.


Mówi się, że lektury czyta się dla samego siebie, a nie dla nauczycieli i ocen. To oczywiste, wiadomo, ile korzyści niesie ze sobą czytanie, ale nikt nie lubi czytać nudnych rzeczy, z których nic nie można zrozumieć. A jeśli do tego wszyscy mówią o matko jakie to nudne, beznadziejne i w ogóle i zupełnie nie można przez to przebrnąć, usnęłam jak czytałam to zapał do przeczytania czegokolwiek wyparowuje zaraz po tym jak powstanie. Nikt natomiast nie wspomina, że owszem, może czasami przynudza, ale tym ludzie zachwycali się ileś-tam lat temu, to było ‘bestsellerem’ i gdyby wtedy istniały empiki to byłoby na półeczkach najlepiej sprzedających się książek. Nie musi ci się spodobać, nie musisz przeczytać do końca ani wiedzieć, że Sonia Marmieładowa była blondynką. Nikt też nie mówi, jak pięknie niektóre te książki są napisane. Prus w „Lalce” przepięknie hejtuje, Schulz robi takie porównania, że można się go czytać w kółko i w kółko, „Zbrodnia i kara” jest po prostu super, a „Tango” można poczytać tak sobie, dla przyjemności. Najgorsze podczas ich czytania jest to, że ktoś potem będzie odpytywał ze wszystkich szczegółów, więc lepiej wziąć porządne streszczenie i skupić się na faktach niż czytać książkę, przy której tyle rzeczy może rozproszyć uwagę i dużo bardziej prawdopodobne jest to, że zapamięta się, że Rzecki pod pachą niósł poduszkę pneumatyczną albo bigos*, niż to w jakim hotelu mieszkał Wokulski w Paryżu.

Nie próbuję usprawiedliwiać innych ani siebie. Wiem też, że jeszcze dużo czasu upłynie zanim sposób omawiania lektur w szkole ulegnie zmianie, ale nie znam ani jednej osoby, która przeczytała wszystkie (albo prawie wszystkie) lektury, a przecież znam ludzi obytych i zdolnych. Jeśli takie jest promowanie czytelnictwa, to szkoło, robisz to źle.


*mowa o scenie, w której Rzecki przynosi do teatru album dla Rossiego (tom I, rozdział 18)