Pages

środa, 23 września 2015

Tomasz Lipko, Notebook


Szczerze mówiąc, na początku nie porwała mnie perspektywa recenzji tej książki. Stało się to z prostego powodu, nie lubię kiedy autor łączy polskie krajobrazy i zagraniczne nazwiska. Kiedy więc przeczytałam, że będę czytać o Dagmarze Frost dosłownie zmroziła mi się krew w żyłach. Po chwili jednak zaintrygowało mnie to że książka połączona jest z aplikacją. Jak to? Książka mobilna? Książka do której potrzeba telefonu? Jak już się napaliłam i wyobraziłam sobie że będzie super okazało się, że życie jednak nie jest takie kolorowe... 

Pełna optymizmu zapakowałam książkę do plecaka i postanowiłam ją przeczytać podczas wyjazdu do lasu. Pewnie znacie ten klimat, drewniany domek, poranna kawa i książka. Czego jeszcze chcieć od życia? Cóż moi drodzy, odpowiedź w przypadku tej książki jest prosta: zasięgu albo WIFI. Moje zaskoczenie było nie do opisania kiedy specjalnie wstałam o 5.30 żeby mieć pół godziny na kawę i lekturę. Czytam i okazuje się że aplikacja nie wczytuje pierwszego zdjęcia, bo przecież nie mam zasięgu. Drugie podejście miałam przed chwilą, jadę właśnie pociągiem nad morze pohasać trochę po wydmach i nawdychać się jodu. Jadę z ludźmi który spożywają alkohol i kanapki z kotletami schabowymi i myślę że zaraz się rozpłaczę albo ucieknę przez okno. Aby nie odpowiadać na kolejne pytania z cyklu „Kaj Pani jedzie?” „Te włosy to farbowane czy naturalne?” „Może piwka?” zakładam słuchawki, otwieram książkę, czytam, skanuję obrazek który ma być filmikiem i co? Znowu porażka. Dziękowałam wszystkiemu czemu mogłam za to, że wzięłam laptopa bo bez niego ta podróż wykończyłaby mnie psychicznie. To nie tak, że jestem aspołeczna albo mam problem z nawiązywaniem kontaktu. Nic bardziej mylnego. Problemem był wszechobecny smród alkoholu który nie dość że był w krwiobiegu moich współpasażerów to jeszcze został rozlany na podłodze. 


Aplikacja Viuu czyli skanujemy obrazki.

Wracając do książki postanowiłam, że nie nastawiam się źle. Może to kwestia pecha. ewentualnie los wystawia mnie na próbę. Jestem w trakcie kolejnego podejścia do tematu. Siedzę na tarasie z dostępem do WiFi i zaczynam kolejną rundę. Akcja mnie wciąga, podoba mi się to że ciągle słyszę myśli głównego bohatera. Poznaję jego psychikę i sposób rozumowania. Jestem wniebowzięta, czyta się płynnie, aż do kolejnego obrazka. Za każdym razem boli mnie odrywanie się od historii, od Dagmary i jej tajemnic. Wiem że obrazki, filmy miały być udoskonaleniem tej powieści, ale dla mnie okazały się klapą. Jeśli chodzi o treść to książka jest dobra. 

Radosław Bolesta prokurator z Piotrkowa zostaje wezwany do wypadku samochodowego w którym giną dwie osoby w tym piękna Dagmara Frost. Mężczyznę od początku intryguje ta sprawa. Na miejscu wypadku znajduję laptopa który należał do dziewczyny. Już po chwili dowiadujemy się, że nie miała ona rodziny, przyjaciół a nawet nie istniała w mediach społecznościowych. Jedynym kluczem do rozwiązania sprawy wydaje się być zniszczony Notebook znaleziony obok samochodu. Prokurator od początku angażuje się emocjonalnie w śledztwo i pomimo ewentualnych konsekwencji postanawia kontynuować je na własną rękę. Z czasem zwykły wypadek samochodowy przeobraża się w skomplikowane i pełne akcji śledztwo. Mamy tu do czynienia ze skomplikowaną siecią intryg, które zdają się nie mieć końca. Autor pokazuje świat z jakim zwykły czytelnik nie spotyka się na co dzień. Wysoko postawieni ludzie, przestępczy świat i brutalna prawda o tym ile znaczy człowiek, kiedy w grę wchodzą pieniądze. Lipko dzięki swojemu dziennikarskiemu doświadczeniu stworzył skomplikowaną i wciągającą fabułę. 

Pomimo dobrze prowadzonej akcji książka mnie nie wciągnęła i miałam bardzo duże trudności ze skończeniem jej. Jak już pewnie zdążyliście się zorientować, w dużej mierze jest to spowodowane aplikacją. Myślę, że wrócę do Notebooka, ale zrobię to na spokojnie bez żadnych udziwnień. Może to kwestia mojego tradycjonalizmu lub zacofania, ale moim zdaniem czasem lepiej jest pewne rzeczy pozostawić wyobraźni czytelnika.


Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego.

niedziela, 6 września 2015

Agata Tuszyńska, Narzeczona Schulza


O co właściwie chodzi Tuszyńskiej, kiedy zaczyna rozgrzebywać losy Brunona Schulza i Józefy Szelińskiej? Wydawać by się mogło, że znowu o Schulza, artystę-nauczyciela z maleńkiego Drohobycza. O jego życie, twórczość, problemy i rozterki; bardziej ludzką niż artystyczną stronę, bo opowiedzianą przez najbliższą mu osobę. Kto może znać go lepiej od narzeczonej? Tymczasem Tuszyńska nie traktuje Szelińskiej jako sposobu na dotarcie i zrozumienie Schulza (jeśli zrozumienie go jest możliwe), ale traktuje jej historię jako główny motyw swojej książki. Józefa Szelińska na stronach zapisanych przez autorkę mówi o sobie, swoich wspomnieniach i relacji z Schulzem. Poprzez jej historię jest opowiedziana historia drohobyckiego geniusza. 

Poznali się całkiem przypadkiem - on poprosił ją (przez przyjaciela) żeby mu pozowała; ona się zgodziła. Piękna, oczytana, samotna nauczycielka języka polskiego i tajemniczy, wyobcowany nauczyciel rysunku. Ich wspólna historia ma nieoczywiste wzloty i upadki, zatuszowane problemy, przemilczane spory. Książka Tuszyńskiej odkrywa ten związek na nowo, z perspektywy Józefy; miejsca na spojrzenie Schulza jest niewiele - zdjęcie, fragmenty listów do innych ludzi. „Narzeczona Schulza” jest mało obiektywna, bo przecież relacja zakochanej i odtrąconej kobiety nie może taka być. Uczucia przesłaniają rzeczywistość. Pamięta się tylko radość i smutek, może trasę spaceru na pierwszej randce albo kolor sukienki, nic więcej. Taka też jest narracja. Pierwszoosobowa płynnie przechodzi w trzecioosobową. Ja i ona jednocześnie, razem. Opowieść Szelińskiej opiera się na obrazach. Wyobraźnia wyostrza pamięć. Najważniejsze stają się drobne niepewności. Ze spaceru po lesie przynosi się wszystkie gatunki owadów, wiatr i zimną, mokrą ziemię. Ze straganu kukiełki noszące opaski z gwiazdami Dawida i czarne brody, które wiszą na gumowych szubieniczkach. Zawołanie: „Kup pani Żydka! Tanio policzę!”. 

„Kładła się na plecach. Oddychała słońcem. Drzewa kołysały niebo. (…) Liczył się nowy świt, oddech mgły nad polaną, smak rosy. Pewność, że to wszystko jest, nie zniknie po zamknięciu oczu”. 

Bruno Schulz, Pielgrzymi
Tuszyńska stworzyła niezwykle wiarygodną postać Szelińskiej. Jej słowa są prawdziwe i szczere. Narzeczona Schulza korzysta z jedynej okazji, jaką dostała, aby opowiedzieć swoją historię - bez strachu, bólu, powściągliwości. Szelińska w tej książce kocha Schulza normalną miłością, nieupiększoną frazesami pisarza. Niby kocha bezinteresownie, ale pragnie więcej - trochę więcej uwagi, małżeństwa, przeprowadzki do większego miasta (dlaczego siedzieć ciągle w tym zapyziałym Drohobyczu, w którym nikt nie docenia prozy Bruna i z niego kpi, jeżeli można przenieść się do Warszawy lub choćby do Lwowa, miejsc z lepszymi perspektywami, lepszą posadą, lepszymi ludźmi). Dopiero po latach przyznaje, jak bardzo się myliła, zmuszając Schulza do podejmowania takich decyzji i jak bardzo myliła się w ocenie jego samego. „Narzeczona Schulza” to odkrywanie Brunona Schulza przez lata, z wielu stron, poprzez słuchanie relacji Szelińskiej, oglądanie jego rysunków, czytanie fragmentów jego korespondencji. Składnie ogółu z wielu maleńkich kawałków historii, myśli, opinii. Losy Schulza i Szelińskiej zbyt długo były splatane, żeby mogły zostać opowiedziane zupełnie osobno. 

Czy „Narzeczona Schulza” jest biografią? I tak, i nie - czytać ją można dwójnasób. A właściwie nawet i na trzy sposoby - jako biografię Schulza, Szelińskiej albo pięknie napisaną książkę o kobiecie sławnego artysty. Spod pióra Tuszyńskiej wyłania się czuły, niemal poufały obraz tych dwojga. Ich samotnych i wspólnych zajęć, zwyczajów, charakterów. Czytając „Narzeczoną…” chce się wracać do lektury „Sklepów cynamonowych” (których oczywiście w liceum się nie przeczytało) i „Sanatorium pod klepsydrą”, oglądać w Internecie reprodukcje szkiców Schulza, znajdować te, o których jest mowa tylko przez chwilę. Porównywać twarze kobiet z tych rysunków i sprawdzać, czy rzeczywiście się powtarzają. Tuszyńska zaraża Schulzem i Szelińską, Juną i (jej mitologicznym mężem) Geniuszem. (Schulz wcale nie był taki skromny). A historia drohobyckiego pisarza i jego muzy jest chyba najlepszą rzeczą, jaką można się zarazić. 


*"Narzeczoną Schulza" przeczytałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego
315 stron, Wydawnictwo Literackie, 2015

środa, 2 września 2015

książki na które można mnie poderwać - wrzesień/październik 2015


Zaczęło się od "Dymnej", pięknej książki w przepięknej okładce, którą bardzo chciałam mieć i na którą chętnie zostałabym poderwana. Potem okazało się, że książek, na które można mnie poderwać jest całkiem sporo, więc pojawiają się tu cyklicznie, co dwa miesiące, jako zbiór najciekawszych (moim zdaniem) zapowiedzi na nadchodzące miesiące. "Dymną" już mam i czytam, a wszystkim, którzy z jakiegoś powodu chcieliby mnie poderwać na książkę, polecam wybrać którąś z tych. 



pod redakcją Moniki Kozień, Marty Miskowiec i Agaty Pankiewicz, Hawaikum. W poszukiwaniu istoty piękna 
Egzotyka kojarzy się raczej z lasami tropikalnymi, nieznanym i nieopisanym, bogactwem kolorów, zwyczajów i kultów. Ale Polska jako kraj egzotyczny? Sam pomysł dość intrygujący, bo mimo przeciągających się upałów nasz kraj nadal nie jest w strefie równikowej. A poszukiwanie istoty piękna między kiczem a tandetą to raczej porywanie się z motyką na słońce. Może "Hawaikum" to po prostu ulepszona "Wanna z kolumnadą" Springera? 

Nie zdążyłam zebrać funduszy na pierwsze dwa tomy, a Czarne wydaje trzecią część antologii polskiego reportażu. Chyba nie ma nikogo, kto by o niej [antologii] nie słyszał. 

Piękny nie zawsze jest wierny, a wierny nie zawsze jest piękny - debaty o przekładach trwają już bardzo długo i nic nie wskazuje na to, żeby ktokolwiek mógł jednoznacznie zamknąć ten temat. Zofia Zaleska rozmawia o nich z "uznanymi tłumaczami Flauberta, Nabokova, Joyce’a, Woolf, Márqueza, Coetzee’go oraz wielu innych autorów". 

Literacki debiut autorki "Szczygła" (o którym szerzej pisałam tutaj). "Tajemna historia" została ochrzczona mianem 'jednej z najważniejszych powieści końca XX wieku'. "Pełna napięcia, intelektualna opowieść o moralności, sztuce, karze i odkupieniu. Ale też o błędach młodości, oczekiwaniach wobec innych i samego siebie. Mroczna i uzależniająca niczym grecka tragedia opowieść o młodych ludziach, którzy odkrywają, jak łatwo jest zabić, a jak trudno jest żyć". Z piękną okładką, subtelnie nawiązującą do "Szczygła". 

Maciej Kaczyński, Patryk Bryliński, Facecje
O ile informacje o kolejnych książkach blogerów i youtuberów przyjmuję z bardziej ironicznymi uwagami, na "Facecje" czekam z nieukrywaną przyjemnością. Czy może być coś ładniejszego niż kłótnie w komentarzach pod zdjęciem "Trumny chłopskiej" Gierymskiego udostępnionej przez fanpage 'Galicja Twoje Magiczne Miejsce'? (Nie ma.) 

Ps. Podobno w październiku ma się ukazać także trzecia część "Mojej walki" i "Ścieżki północy" Falangana. #niepotwierdzoneinfo

#cytaty pochodzą w całości z notek wydawniczych, a okładki książek ze stron internetowych wydawnictw