Pages

niedziela, 23 listopada 2014

Donna Tartt, The Goldfinch


„The Goldfinch” jest jak rzeka; w niektórych miejscach nurt jest rwący, mulista woda nie pozwala zobaczyć dna, mówią, żeby nie przepływać tędy na drugą stronę; czasem zwalnia, nanosi piasek, spłyca koryto, porusza się leniwie, tak leniwie, że trudno ten ruch dostrzec. Donna Tartt meandruje między przeszłością a przyszłością, płynie i zawraca, niezdecydowana, zagubiona. Rozlicza się ze światem. Kreśli postaci z miłością, niewyraźną kreską, bez konturów, w nieokreślonych odcieniach, zostawia im dużo miejsca. Zastanawia się, gdzie jest (jeśli jest) granica między dobrem a złem. Mówię o autorce, opisując narrację - pewnie nie powinnam, narrator nie jest autorem i tak dalej -  ale Theo w pewnym momencie mówi, że każde wielkie dzieło jest w jakiejś części autoportretem twórcy, a „Goldfinch” ma w sobie dużo rozważań i przemyśleń, które czasami przysłaniają całą akcję. 

Theodor Decker wchodzi w posiadanie obrazu Fabritiusa w dniu, w którym w wybuchu bomby podłożonej pod budynek Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku ginie jego matka. Obcy człowiek, który powierzył mu pierścień, aby przekazał go jego przyjacielowi, daje mu "Szczygła" aby ocalił go od zniszczenia, jednak kiedy Theo odwiedza sklep 'Hobarta i Blackwella', oddaje adresatowi pierścień, a obraz zatrzymuje dla siebie. Jego życie nagle zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni, jest zdany na pracowników socjalnych, nie potrafi poradzić sobie ze śmiercią bliskiej osoby. Zaczyna traktować skradzione dzieło sztuki jak swoją własność, ukrywa je, potem płaci za skrytkę, której może go bezpiecznie trzymać. Jest przestraszonym przestępcą, jakaś wewnętrzna siła nie pozwala mu jednak zwrócić obrazu, tłumaczy sobie, że po tylu latach jest już za późno. Przez swoje decyzje trafia do świata handlarzy sztuką, przestępców i korupcji. 

good doesn’t always follow from good deeds, nor bad deeds result from bad, does it?

„Szczygieł” jest osią wydarzeń powieści, ale nie oznacza to, że to książka o przemycaniu dzieł sztuki. Sensacyjny charakter jest gdzieś w tle, niewiele jest scen trzymających w skręcającej niepewności, nie ma pościgów, porwań, strzelanin. Dla Tartt ważniejsze są nieuchwytne emocje niż zapewnienie rozrywki. „The Goldfinch” to pamiętnik Theo, jego myśli, wyrzuty sumienia, wspomnienia, trudne do zapisania odczucia. Niedokończony portret, który wyłania się z tych zapisków jest pełny smutku, strachu, nieodwzajemnionej miłości, źle dobranych przyjaciół. Mimo sporej objętości tekstowej, Theo rysuje się jako skryty nastolatek, bardzo zamknięty w sobie, nieufny wobec innych ludzi i samego siebie. Wyrzuty sumienia po śmierci matki gryzą go bardzo długo, stale zadaje sobie te same pytania, uparcie rozgranicza świat na dobry (czyli ten przed jej śmiercią) i zły (po). Nie chce zapomnieć, jest pewny, że jedyne czego potrzebuje to zachowanie jej obrazu w pamięci, ciągłe pielęgnowanie rany, która mu po niej została. Ucieka w alkohol i narkotyki, im częściej ma we krwi używki, tym większa jest jego depresja. Kradnie, opuszcza szkołę, robi rzeczy, których nie powstydziłby się stary degenerat, a on ma zaledwie kilkanaście lat. 

„The Goldfinch” to wnikliwe studium żałoby, próba zrozumienia świata na nowo, bez wyrzutów sumienia i gdybania, co by było gdyby spotkanie w szkole, na które musiała iść nie miało się odbyć, gdyby ostatnio w kinie wybrał ten film na który ona chciała pójść gdyby to nie była jego wina, gdyby. Theo nie ma optymistycznego spojrzenia na świat, czasem denerwuje go, że ludzie zachowują się, jakby nic się nie stało, że tkwią w swoim zwykłym, nudnym życiu i zachwycają się, i narzekają, i otaczają się mnóstwem niepotrzebnych rzeczy, ludzi, doświadczeń, prac, domów, organizacji, zapominając, jak okrutne jest życie. 

for humans - trapped in biology- there was no mercy: we lived a while, we fussed around for a bit and died, we rotted in the ground like garbage 

Pod wieloma względami „The Goldfinch” przypominał mi „Moją walkę” Knausgårda. Theo też stacza walkę ze sobą, traci rodziców, jego wrażliwość przytłacza go, nie potrafi poradzić sobie z nadmiarem wspomnień. 

ilustracja do książki, Wesley Merritt
Powieść Tartt można odbierać dwojako: jako dobrze napisaną książkę z niezłą fabułą, dobrze napisanymi postaciami i suspensem, albo jako książkę o dorastaniu, mocno emocjonalną, ważną i trudną, zadającą pytania i oczekującą zastanowienia. Jakkolwiek by jej nie postrzegać, zostaje na dłużej. Dużo o niej myślałam w trakcie (a był to dość długi okres) i już po lekturze. Raczej nie jest to powieść do przeczytania od razu, bardziej do powolnej, wnikliwej lektury. (Być może to tylko moje subiektywne odczucia, po prostu wolę czytać niż mówić, że przeczytałam.) 

Bardzo warto. 

775 stron, Little, Brown and Company, 2013


czwartek, 13 listopada 2014

Na dywaniku. Liebster Blog Award od Owcy


Tak naprawdę zanim Owca nie wymyśliła swoich pytań byłam przekonana, że nie ma nic gorszego na świecie niż "łańcuszki". Tym bardziej cieszę się, że nominowała mnie do zabawy i mogłam odpowiedzieć na jej świetne pytania. Miałam niezłą radochę odpowiadając i tworząc kolaż powyżej (szczególnie malując groźnego barana-zorro - mimo moich starań nie przypomina niestety owcy-ninja). (Bawiłam się tak dobrze, że przez przypadek zdublowałam zdjęcie Wielkiego Buka, zorientowałam się za późno.)

Gonią Cię Niemcy!
A właściwie Norwegowie, bo ze względu na moje senne koszmary (które dotyczą zawsze tylko tego, że gonią mnie Niemcy, w różnych, różnych sytuacjach) Owca trochę nagięła dla mnie pytania. Co prawda Norwegów mam bez negatywnych skojarzeń, ale mnie gonią jak Niemcy w tych koszmarach, więc uciekam co tchu.

1. Pierwsza książka, jaką zabierasz z półki przed ucieczką to...?
Pierwsza z brzegu. (zawsze pierwsze z brzegu stoi "Wyznaję"- just in case)

2. Będziesz biec w stronę gór, czy raczej w stronę morza?
Na oślep biegnę! Albo na tak zwany azymut, ale w moim wypadku to też oznacza, że na oślep, bo czasem nie odróżniam prawej strony od lewej. Wolałabym w stronę gór (bo mam bliżej i łatwiej się tam ukryć), ale nie ma pewności, że nie wyląduję gdzieś nad Bałtykiem (albo Oceanem Atlantyckim).

3. Odwracasz się, by sprawdzić, czy są już blisko, czy zaciskasz powieki i po prostu pędzisz?
Zaciskam powieki i biegnę, popędzana adrenaliną, ale co trochę otwieram jedno oko (lewe, tylko prawym umiem mrugać) i sprawdzam, czy nie wpakuję się w krzaki i czy "Wyznaję" nie wypadło mi z rąk. 

4. Uratujesz po drodze jakieś zwierzę? Jeżeli tak, to jakie i dlaczego będzie to owca?
Uf, dobrze, że otwierałam co trochę lewe oko, bo inaczej nie zauważyłabym tej biednej, małej owieczki (i nie mogłabym jej uratować). (I jaka owca byłaby wtedy na wełniastym?)

Niemcy (Norwegowie) odpuścili, jest już bezpiecznie i leniwie.
(Miła odmiana po moich koszmarach, hihi)

5. Chciałabyś/chciałbyś spisać kiedyś swoje lub cudze przygody - być może zupełnie zmyślone, ale jednak sygnowane Twoim nazwiskiem?
Gdy byłam młodsza, chciałam być pisarzem, skąd wzięła się moja miłość do książek. Teraz zapał na pisanie chyba minął, ale nadal chciałabym po cichu - może niekoniecznie wzięłabym się za coś przygodowego, ale dobra książka z moim nazwiskiem byłaby super. 

6. Gdy zamykasz oczy i wyobrażasz sobie "spokój", to co widzisz?
Widzę ciszę z wiatrem w wysokiej trawie, chłodne słońce, ciepłe stopy, lekkie zmęczenie, powietrze w płucach.

7. Dokończ: nie wyobrażam sobie leniwej niedzieli bez...?
(Nie wiem, jak wygląda leniwa niedziela, więc mogę tylko zgadywać jaka by była, gdyby mi się trafiła) Pewnie nie wiedziałabym, co zrobić z nadmiarem wolnego czasu. Kawa, spacer, kino, książka? Tricky dilemma. 

8. Dostajesz ode mnie jednorazowy wehikuł czasu. I co z nim zrobisz?
Upłynnię :D Nie jestem typem sentymentalnego "wspominacza", chyba nie chciałabym na własnej skórze poczuć, jak żyło się w średniowieczu, spotkania ze zmarłymi też jakoś mnie nie bawią, a pieniędzy na książki wiecznie mi mało. Swoją drogą, ile można dostać za wehikuł czasu, wie ktoś? 

9. Wodzisz palcem po mapie świata. Zatrzymujesz go. Dlaczego akurat w tym miejscu i gdzie ono jest?
Tam u góry, na Islandii. Bo jest piękna, po prostu. 

10. Twój wzrok częściej przyciągają okładki w kolorze...?
Mój wzrok najczęściej przyciągają okładki w mocnych, ostrych kolorach. Co nie jest jednoznaczne z tym, że mi się podobają.

11. Odpowiadasz na te pytania z własnej woli, a za Twoimi plecami wcale nie ma żadnej owcy-ninja z gotowymi do użycia shurikenami, prawda?
Skądże! Za moimi plecami nie ma nikogo (tylko dziwnie patrzy się na mnie ten baran-zorro, ale to nie owca-ninja, prawda?). 


Nie nominuję nikogo, ale jeśli ktoś chciałby odpowiedzieć na te pytania, a nie został przez Owcę wybrany: proszę, zachęcam, weźcie sobie :) 

Dzięki, Owco, fajnie, że jesteś na Wełniastym. 

poniedziałek, 10 listopada 2014

Emmanuel Carrère, Wąsy


Trochę zbyt miałkie jak na thriller, trochę zbyt oszczędne jak na powieść psychologiczną - „Wąsy” są ciekawym zabiegiem stylistycznym, ale wyglądałyby chyba lepiej na ekranie niż papierze. Wszystkie sceny są bardzo plastyczne, niemal wyrywają się, żeby pokazać je przed kamerą; dużo niemych scen, w tle krajobrazy Paryża i Hongkongu, spirala wydarzeń i pogrążanie się w szaleństwie, urwane stop-klatką. Carrère jest z pewnością świetnym scenarzystą, ale „Wąsy” jako powieść raczej mu nie wyszły. (Książka została sfilmowana w 2005, w jego reżyserii.) 

Główny bohater (na okładce, w nocie od wydawcy, jest napisane, że miał na imię Marc, ale nie przypominam sobie, żeby to imię pojawiło się w książce, więc pozostanę przy nieco ogólnym ‘głównym bohaterze’) pewnego dnia postanawia zgolić wąsy - traktuje to bardziej jak żart niż faktyczną zmianę swojego wizerunku. Jest ciekawy, co powie na to jego żona, Agnès - w końcu nigdy wcześniej nie widziała go bez zarostu nad górną wargą, chociaż są małżeństwem już kilka lat. Gdy patrzy w lustro stwierdza, że nie był to najlepszy pomysł, przyzwyczaił się do siebie z wąsem, teraz w ich miejscu jest blady ślad, jedyne nieopalone miejsce. Agnès jednak zachowuje się, jakby niczego nie zauważyła. Tak samo patrzą na niego ich przyjaciele i współpracownicy. Czy to możliwe, że wszyscy z nim pogrywają? Dlaczego nikt nie zauważa, że się ogolił? I dlaczego wszyscy uparcie wmawiają mu, że nigdy wcześniej nie miał wąsa? 

- Jeśli Agnès do ciebie zadzwoni, proszę cię, powiedz mi o tym, to ważne. 
Pokiwała głową.
- Masz kłopoty z Agnès? Dziwnie wyglądasz. 
- Nic nie zauważyłaś?
- Owszem. Dziwnie wyglądasz. 

Główny bohater wpada w obłęd; jest przekonany że został wplątany w jakiś spisek, że wszyscy obrócili się przeciwko niemu, a chwilę później obawia się, że sam jest szalony. „Wąsy” to właściwie zapis jego myśli, narracja prowadzi przez jego szaleństwo (ale czy naprawdę jest szalony?). Próby zrozumienia, odrzucenia, tysiące nowych, coraz bardziej nieprawdopodobnych wydarzeń i kilkanaście różnych odpowiedzi na to samo pytanie. Czytając, razem z głównym bohaterem zastanawiamy się, co tu jest grane, dlaczego im dalej w las tym więcej drzew i jak się to wszystko skończy. 

Poza głównym bohaterem postacie są zaledwie szkicami, bez nazwiska i twarzy, nakręcają szaleństwo głównego bohatera, ale same zostają z boku. Są przekonane o jego chorobie, starają się mu uświadomić jego stan. Angès pokazuje mu zdjęcia z wakacji, powtarza nigdy nie miałeś wąsa, zobacz, a główny bohater widzi wąsatego siebie. Pyta skąd mają wiszący na ścianie kilim? z Jawy? - nie, nie byliśmy nigdy na Jawie. Nigdy nie byliśmy na Jawie, a pamiętam te kilka słów, których nauczyliśmy się w języku indonezyjskim. Selalt siang, selamat sore, terimah kasih. 

kadr z filmu La Moustache (2005), reż. Emmanuel Carrère
Główny bohater trwa w szaleństwie, ale poza tym „Wąsy” jako thriller są bardzo nudne. Niewiele ponad dwieście stron zamiast trzymać w ciągłej niepewności, w pewnym momencie zaczyna nużyć, te same rozmyślania w kółko i w kółko, brak działania, pogrążanie się w sobie. Zarys fabuły na początku bardzo przypominał mi „Ślubną suknię” Pierra Lemaitre, niechcący zaczęłam je ze sobą porównywać i miałam wrażenie że dostaję znowu to samo, to już było. (Poza tym, że „Ślubna suknia” jest naprawdę niezłym thrillerem i niestety nieporównywalnie lepszym pod względem suspensu do „Wąsów”.) 

Otwarte zakończenie pozostawia wolną rękę w interpretacji. Tak naprawdę Carrère nic nim nie wyjaśnia, pozostawia czytelnika jeszcze bardziej skonfundowanego niż był wcześniej. Biorąc pod uwagę, że cała powieść nie upiera się przy jednej wersji wydarzeń, może to i lepiej? 

Pozostawia spory niedosyt. 


209 stron, Wydawnictwo Literackie, 2013