
Pamiętam, że na początku miałam jakieś opory z zaakceptowaniem prozy Munro. Opowiadania Kanadyjki zawsze były dla mnie spowite jakąś specyficzną aurą tajemniczości, której nie rozumiałam i nie potrafiłam wyjaśnić. Podczas czytania stawałam się mała i zwykle zaskoczona tym, co Munro chce przekazać: niepewna, czy rozumiem wszystko właściwie, czy nie pominęłam jakiegoś ważnego szczegółu, który nadałby właśnie przeczytanej przeze mnie opowieści inny, głębszy sens. Gubiłam się w tej prozie, zniewolona tym, jak Munro pisze i tym, jak bardzo chciałabym ją zrozumieć. Pewnie od początku coś mi umykało w tomach, chociaż zawsze, niezmiennie byłam pod wrażeniem warsztatu i kunsztu, które są tu prawie namacalne. Im więcej czytam i głębiej poznaję tę wybitną autorkę, tym coraz bardziej doceniam jej opowiadania, umiejętność przedstawienia pozornie zwykłych sytuacji w magiczny, elektryzujący sposób, zostawiający zawsze niedosyt, brak i nieumiejętność rozpoczęcia kolejnej historii bez zastanowienia się nad poprzednią.
"Życie byłoby super, gdyby nie ludzie - mówi Valerie markotnie. - Brzmi jak cytat, ale chyba sama to sobie wymyśliłam".
„Księżyce Jowisza” to opowieści o kobietach, bardzo często też opowieści o miłości. Munro nie przedstawia w tym tomie kobiet jednego typu. Jej uwaga jest rozproszona między kobiety silne i uległe, młode i w podeszłym wieku, osamotnione, w gronie rodziny, gadatliwe, zamknięte w sobie, pewne siebie i nieśmiałe; słowem: cała konstelacja kobiet i dziewcząt, które są tematem i pryzmatem, przez który Munro przedstawia mężczyzn w tych opowiadaniach.
Nigdy nie próbowałam pisać o każdym z opowiadań w tomach osobno i teraz też tego nie zrobię, nie chciałabym przez to nadać tym historiom większej czy też mniejszej wartości niż mają w rzeczywistości. Poza tym każdy, kto choć raz czytał Munro (a niezmiennie powtarzam, że każdy powinien), wie, że tych opowieści nie można tak łatwo streścić i zachować przy tym pełen sens. Niemniej jednak, jedno z nich zwróciło moją szczególną uwagę przez swoją - nietypową dla twórczości Munro - formę: zapisu urywków wspomnień kobiety, zapisanych w pierwszej osobie i bardzo osobistych, uczuciowych i pełnych przemyśleń bohaterki. To wszystko było opozycją do rzeczowych relacji poprzecinanych strzępkami wspomnień, do jakich Munro mnie przyzwyczaiła. „Autobus do Bardon” to zapis kilkunastu krótszych i dłuższych fragmentów z życia kobiety, która podczas związanego z jej pracą wyjazdu do Australii miała romans z żonatym mężczyzną, nazywa go ‚X’. Ta miłość była - nadal jest - dla niej neurotyczna; nie może przestać o niej myśleć, mimo że wszystko jest skończone, skończyło się na pokładzie samolotu, którym wracali do domów. ‚Autobus do Bardon’ to jej wewnętrzna podróż do Australii, chwil spędzonych z X, próby rozgrzeszenia siebie i wyleczenia się z tej miłości. Można chyba zaryzykować nazwanie tego opowiadania pamiętnikiem; miejscem, gdzie można zapisać swoje myśli, sny, wspomnienia i spostrzeżenia dotyczące rzeczywistości.
"To tylko pragnienie przejrzenia się w czyichś oczach - mówi. - Miłość zawsze sprowadza się do miłości własnej. Co za idiotyzm. Nie chcesz tak naprawdę tej drugiej osoby, tylko tego, co możesz od niej dostać. Obsesja i samozakłamanie".
Nieustannie dziwi mnie to, że Munro osadza wszystkie historie na własnym podwórku. Krąży wokół Toronto i Dalgleish, wspomina o fermie lisów, pracy na statku. Niektóre elementy powtarzają się tak często, że kojarzą mi się już tylko z jej twórczością (do tej pory pamiętam gromadkę skunksów bawiących się przed domem w którymś z opowiadań z „Drogiego życia”). W „Księżycach Jowisza” jedynie akcja wspomnianego wcześniej „Autobus do Bardon” opuszcza granice Kanady. Jest w tym coś wygodnego i przytulnego, ta świadomość, że zna się miejsca, w których mieszkają bohaterowie, już z wcześniejszych opowiadań. Można poznawać je jeszcze raz, przedstawione trochę inaczej, jako tło dla innych postaci. Ale czasem miałam ochotę wyrwać się z Kanady, ruszyć w świat, poznać go oczami Munro. Nie potrafię usiedzieć zbyt długo w jednym miejscu, nosi mnie wtedy, mam w sobie nieposkromioną potrzebę nowości, poznawania nowych miejsc.
Munro jest pisarką spokojną, wnikliwym obserwatorem świata i ludzi. Czerpie ze swojego życia i potrafi zapomnieć. Nie pisze łatwo, ale pozwala czytelnikowi na interpretację swoich opowiadań. Sama przyznaje, że nie jej proza nie jest jednoznaczna i niełatwo stwierdzić, czy wszystkie wątki są główne, czy któryś jest „główniejszy”. Mówi, że „niektóre opowiadania (…) mają więcej wspólnego z moim życiem niż inne, ale żadne aż tak wiele, jak się powszechnie sądzi” i bawi się ze mną, bo zaczynam grać sama ze sobą w zgadywanie, które wydarzenia są prawdziwe, które zmyślone, które wzięte z życia autorki, a które tylko zaobserwowane. Ja nie utożsamiam się chyba z żadną bohaterką „Księżyców Jowisza”, chociaż historie z tego tomu były mi chyba najbliższe. Jak Munro jestem postronnym obserwatorem, chłonę wszystko, co jest zapisane i to, czego zdołam doszukać się pomiędzy wierszami. Męczy mnie niedosyt i mam wrażenie, że to przez to, że nie potrafię wycisnąć z tej literatury tego, co można z niej wycisnąć. Nie towarzyszy temu, jak można pochopnie sądzić, uczucie bezsilności - raczej potrzeba widzenia bardziej, które czytanie Alice Munro we mnie wywołuje.
„Księżyce Jowisza” to dobra (choć trudna) literatura. Raczej dla tych, którzy z prozą tej autorki mieli już styczność wcześniej i którzy wiedzą, jak trzeba te opowiadania czytać - jeżeli w ogóle można tak powiedzieć.
EGZEMPLARZ ZRECENZOWAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA LITERACKIEGO
nasza ocena: 8/10
Wydawnictwo Literackie, 2014
379 stron