Pages

wtorek, 29 lipca 2014

Książki na które można mnie poderwać w sierpiniu


Po tym, jak biografia Dymnej znalazła się we wszystkich księgarniach, za każdym razem, kiedy ją widziałam, wywoływała u mnie wielki smutek, bo zawartość mojego portfela nigdy nie pozwalała mi jej kupić. Kiedy kolejny raz żaliłam się, że znowu widziałam "Dymną" i znowu nie było mnie na nią stać, Kaśka pocieszyła mnie, że może ktoś mi ją sprezentuje. Odparłam: "Mógłby mnie ktoś poderwać na "Dymną". Chętnie bym się dała poderwać" (nawiązując do naszej wcześniejszej rozmowy o facetach)Okazało się, że 'książek, na które można mnie poderwać' jest więcej, bo co miesiąc wychodzi kilka ciekawych tytułów. Kaśkę zawsze można poderwać na "Beksińskich", mnie w tym miesiącu na jedną z tych. 


Jaume Cabré, Głosy rzeki Pamano
Książka, na którą czekam od maja, ciągle z tą samą niecierpliwością, którą zna już większość moich znajomych. Datę wydania mam zapisaną nawet w kalendarzu. 'Głosy..." są wydarzeniem sierpnia i kupię je, choćbym miała potem zaciskać pasa przez miesiąc. "Wyznaję" to kawałek prawdziwej sztuki i mam nadzieje, że "Głosy rzeki Pamano" również takim kawałkiem będą. Na Cabré bardzo chętnie dam się poderwać, oj dam.

Alexandra Fuller, Rozmowy pod drzewem zapomnienia
"Pozbawiona sentymentalizmu, szczera i skrząca się czarnym humorem próba zrozumienia rodziców, którzy wybrali taki niezrozumiały dla innych los". Piękna okładka, piękny tytuł i obietnica równie pięknej historii o miłości do czarnego lądu. Poprzednia książka Fuller "Dziś wieczorem nie schodzimy na psy" podobno jest bardzo dobra, wybieram się po nią do biblioteki, a jeśli to co mówią, jest prawdą, być może "Rozmowy pod drzewem zapomnienia" jeszcze w tym miesiącu znajdą się na mojej półce.

Danuta Szaflarska, Warszawa lata 40.
Uwielbiam dobre zdjęcia i uwielbiam Warszawę, a historia Warszawy w opowiedziana fotografiami pochodzącymi ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego to prawie jak podróż w czasie do lat 40. ubiegłego wieku. W publikacji znajdzie się kilkaset niepublikowanych zdjęć, a z fragmentu zmieszczonego na stronie wydawnictwa wnioskuję, że to będzie naprawdę dobry album.

Iljas Churi, Jalo
"Powieść, której nie sposób streścić" - czyli powieść z tych, które lubię najbardziej. Niejednoznaczna, trudna, wielowątkowa i wielowarstwowa, z libańską wojną domową i mniejszościami religijnymi w tle. "Podejrzany o popełnienie kilku różnych przestępstw i osadzony w areszcie Jalo dostaje od strażników pióro i plik kartek, na których ma spisać zeznania. Ponawiane przez niego próby opowiedzenia własnej historii przynoszą jej kolejne warianty, w których gubią się nie tylko śledczy, ale i on sam". "Jalo" ma w sobie coś takiego, że ja też mam ochotę się w niej zgubić.

Guillaume Musso, Jutro
"Emma mieszka w Nowym Jorku. Matthew mieszka w Bostonie. Korespondencyjna znajomość rodzi potrzebę spotkania. Tego samego dnia, w tym samym czasie, otwierają drzwi restauracji… Ich drogi jednak się nie krzyżują. Gra kłamstw? Żart wyobraźni? Manipulacja?". Dość przykrótki opis z okładki z początku obiecuje zwykły romans, który jednak okazuje się thrillerem obyczajowym. Lubię thrillery, a Musso nigdy nie czytałam. Od "Jutra" chętnie zacznę.

#cytaty pochodzą w całości z notek wydawniczych, a okładki książek ze stron internetowych wydawnictw

sobota, 26 lipca 2014

Karl Ove Knausgård, Moja walka (1)


Dobrą książkę można wyczuć w pierwszym akapicie. Schemat budowania zdań, epitety, nurt narracji – pierwszym akapitem można się zachłysnąć z wrażenia lub przydusić z mierności. Knausgård pisze ze szczerością i prostotą. Zamienia myśli w słowa z chirurgiczną precyzją, tworząc autobiografię bez patosu, bardziej jako zapis myśli niż życia. Od pierwszego zdania czuć, że ma się do czynienia z dobrą powieścią (która chyba zasługuje na miano ‘wybitnej’). A do tego "Moja walka" jest pięknie wydana (nawet bez obwoluty prezentuje się dość przystojnie) i wydrukowana na grubym papierze, który tak lubię. 

Patrząc na ponad pięciuset stronicową książkę i mając świadomość, że spod pióra Knausgårda wyszło jeszcze raptem pięć części, można dojść do wniosku, że czytając ‘Moją walkę’, można zaziewać się na śmierć. Tymczasem burzy ona wszelkie konwencje autobiografii, przechodząc często w filozoficzne i niemal eseistyczne rozważania. Czasem zadowala się leniwym dialogiem z czytelnikiem, opisuje rzeczywistość z zabójczą dokładnością (co miejscami jest męczące, ale z pewnością celowe, w końcu każda retardacja ma sens). Knausgård, zamiast na chronologicznym przebiegu wydarzeń, skupia się na emocjach, jakie mu towarzyszyły, na pedantycznemu pisaniu o rzeczach niepotrzebnych i nic nie wnoszących (zdania o redukcji biegu przed wjazdem na wzniesienie, zgaszeniu silnika, nazwy wszystkich produktów kupionych w sklepie), tak jak pisze się instrukcję mycia zębów, kiedy uczy się pisania instrukcji w podstawówce.

„Sztuka nie czerpie z zewnątrz, nauka nie czerpie z zewnątrz, religia nie czerpie z zewnątrz. Nasz świat zamknął się wokół samego siebie, zamknął się wokół nas i nie ma już żadnej drogi pozwalającej się z niego wydostać. Ci, którzy w tej sytuacji wołają o więcej ducha, o więcej duchowości, niczego nie zrozumieli, bo problem polega na tym, że duchowość przejęła wszystko. Wszystko stało się duchem, nawet nasze ciała - one nie są już ciałami, tylko ideami ciała, czymś, co znajduje się w niebie obrazów i wyobrażeń o nas, w którym rozgrywa się coraz większa część naszego życia”

Pisanie autobiografii w wieku czterdziestu lat jest samo w sobie dość odważnym pomysłem, z góry zakładającym egoistyczny pierwiastek, a nadanie jej tytułu bezpośrednio nasuwającego skojarzenia z „Mein Kampf” Hitlera jest albo bardzo śmiałe, albo bardzo głupie, bo przed lekturą nie można wiedzieć, że walka Knausgårda to tak naprawdę walka z emocjami i zwykłą rzeczywistością, wykonywaniem ciągle tych samych czynności, opieką nad domem i dziećmi. Nie można też wiedzieć, że tak obszerna powieść - wszystkie tomy to prawdopodobnie ponad trzy tysiące stron (sic!)- nie zostawia miejsca na tajemnice, Knausgård niemal odziera się z przywilejów człowieka, który zostawia swoje myśli tylko dla siebie. Przeczytałam tylko pierwszą cześć, a już czuję, jakbym znała go lepiej niż samą siebie, co jest jednocześnie przerażające i intrygujące, bo wszyscy mamy w sobie chęć poznania ludzi, których nie znamy (szczególnie kiedy są sławni i nieosiągalni, i tylko dlatego pudelek jeszcze się nie skończył). Dzieciństwo, dorastanie, studia, miłości, pasje, relacje z bliskimi, „Moja walka” być może jest próbą ‘oczyszczenia’ myśli, nie wiem tylko, czy świadomość, że kilka milionów ludzi na świecie te myśli zna, rzeczywiście jest oczyszczająca. Podobno nie, a mnie wcale to nie dziwi.

„Marki produktów z tamtych czasów to był zupełnie inny świat – gdy o nich myślałem, pojawiał się ze swoimi dźwiękami, smakami i zapachami (…). Wszystko to wciąż istniało. (…) Jedyną istotną różnicą między rzeczywistością dzieci i dorosłych było to, że owe rzeczy nie niosły w sobie już nic więcej. Para butów do piłki nożnej Le Coque była już tylko parą butów. Jeżeli w ogóle coś czułem, trzymając takie buty w ręku, to jedynie echo dzieciństwa, nic innego. Świat był ten sam, a jednak nie taki sam, bo sens w nim się przesunął i dalej się przesuwał, coraz bliższy i bliższy bezsensu”.

kadr teledysku "The Spin", Inqbator, reż. Weronika Izdebska
Knausgård wygląda dobrze, a pisze jeszcze lepiej. Jest chyba najbardziej wrażliwym pisarzem, jakiego dane mi było czytać. Właściwie dopiero, kiedy czytam niektóre fragmenty po raz drugi, jestem zdumiona jego wrażliwością na świat wewnętrzny i zewnętrzny, filozoficznym nastawieniem do życia, próbą zrozumienia ludzi. Wszyscy mówią o doskonałości narracji i rewolucji w prozie autobiograficznej, ale kiedy o tym się na chwilę zapomni, „Moja walka” to tak naprawdę bardzo smutna powieść.

EGZEMPLARZ ZRECENZOWAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA LITERACKIEGO

nasza ocena: 8/10
Wydawnictwo Literackie, 2014
548 stron
do kupienia: EmpikWydawnictwo Literackie 

poniedziałek, 14 lipca 2014

Charles Frazier, Szepty lasu


Gdyby nie to, jak Frazier pięknie operuje słowem, chyba nigdy nie skończyłabym tej książki. Cały urok „Szeptów lasu” zaczyna się i kończy na artystycznych umiejętnościach autora i jego poetyckim opisywaniu nawet najbardziej banalnej rzeczywistości. „Szepty lasu” są krajobrazem zbudowanym ze słów, w którym dla mnie bardziej liczyły się słowa niż to, co tworzą. Frazier tak naturalnie posługuje się metaforami i porównaniami, że właściwie same wychodzą spod jego pióra, więc nawet w najbardziej (w domyśle) przerażających i trzymających w napięciu momentach miałam wrażenie, że skupia się on na zupełnie nieistotnych detalach dotyczących otoczenia zamiast na właściwych wydarzeniach. Zamiast budować napięcie, Frazier opisuje wygląd zasuniętej szyby w oknie samochodu. („Kiedy zasuwa z powrotem okno, po wewnętrznej stronie zaparowanej szyby zostają równoległe linie”). Zawodzi też tłumaczenie, które wiernie oddaje oryginał i przez to niektóre zdania brzmią całkowicie nienaturalnie. „Stubblefield wyciągnął więc wcale tak bardzo nieopierającą się Luce, żeby zatańczyć hałaśliwe aranżacje”.

Długie akapity pełne opisów spowalniają akcję, sprawiając, że w pewnych momentach zupełnie przestaje ona istnieć. Kilka razy miałam wrażenie, że fragment akcji został zupełnie pominięty - dostawałam początek i koniec, bez środka, linii łączącej oba punkty. Jakby tego było mało, niektóre epizody są tak nieprawdopodobne i tak nieumiejętnie przedstawione, że cała powieść staje się tylko mdłą książeczką dla niewymagających.

„nosił kozią bródkę, czarny golf i czarne skórzane spodnie. Ten strój sprawił, że pewnego dnia na Mian Street jakaś kobieta spytała go, co takiego podoba mu się w tych nietypowych skórzanych spodniach. Odparł wtedy: „To, że nie trzeba ich prać, wystarczy przetrzeć.”


kadr z filmu "Magic Hour", reż. Wojciech Puś
Bohaterowie też pozostawiają wiele do życzenia. Bud, który zamordował żonę i jest gotowy zamordować każdego, byleby tylko znaleźć jego pieniądze, które ona kiedyś ukryła. Bud jest przekonany, że mają je jej dzieci. Bliźniaki, które trafiają pod opiekę siostry zamordowanej Lily, a które sprawiają wrażenie umysłowo chorych (a przynajmniej niepoczytalnych), nie mówią, ale potrafią zamordować kurczaki i wszystko podpalić. Nawet romans w tle jest tak nudny i nieemocjonujący, że naprawdę było mi szkoda Stubblefielda za nieudane ulokowanie uczuć i ciągłą nadzieję, że jego wybranka je odwzajemni (a tak bardzo nie znoszę nachalnych facetów).  

Podczas czytania naszła mnie myśl, że o wiele lepiej ta książka wyglądałaby bez niedopracowanej fabuły i nieciekawych bohaterów. Może dla Fraziera byłoby lepiej, gdyby zamiast powieści pisał wiersze. 

nasza ocena: 4/10
Black Publishing, 2014
296 stron
do kupienia: EmpikBlack Publishing