Pages

piątek, 31 sierpnia 2012

Suzanne Collins, Igrzyska śmierci

Tutaj miała znaleźć się recenzja „Igrzysk śmierci”, ale zwyczajnie… brak mi słów.













 nasza ocena: 10/10
Media Rodzina, 2009
350 stron

do kupienia: Empik

wtorek, 28 sierpnia 2012

Jane Graves, Mąż z ogłoszenia

Dlaczego właściwie sięgnęłam po pozycję „Mąż z ogłoszenia”? Z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że zauroczyła mnie kolorowa, świetnie zrobiona okładka - balony w kolorach tęczy i uśmiechnięta kobieta (mężatka, stara panna, rozwódka?) przemawiały do mnie bez dwóch zdań. Ale przede wszystkim potrzebowałam chwili odpoczynku od thrillerów, kryminału i sensacji. Potrzebowałam oddechu między zabójstwami śledztwami, a taki zapewniła mi właśnie ta książka.

Dość intrygujący, choć ryzykowny(modliłam się, żeby to nie był przesłodzony romans) jeszcze bardziej zachęcił mnie do przeczytania. Poznajemy Alison. 31-letnią kobietę, która poszukuje szczęścia - zarówno w miłości, jak i rodzinie oraz gronie przyjaciół. Po doświadczeniach z kilkoma facetami, o bardzo osobliwych upodobaniach, ukrywanej orientacji seksualnej czy innych wariacjach, przestaje wierzyć, czy jakikolwiek związek zakończy się sukcesem. Nawet jej ostatnie doświadczenia z Randym okazały się katastrofą, może nie będę pisać dlaczego ? Alison zdaje sobie sprawę z tego, ze czas nie stoi w miejscu i zaczyna działać. W dość nietypowy-ale może skuteczny-sposób. Kontaktuje się ze swatką. Okazuje się jednak, że swatka to nie dawna Rochelle, lecz Brandon, jej wnuczek. Do tego niewyobrażalnie przystojny wnuczek. Co stanie się dalej? Przekonajcie się sami.

Jak można określić tę książkę? To po prostu lekka i przyjemna opowieść, którą czyta się z ogromną przyjemnością. Widać, że autorka pisać potrafi i nie mamy do czynienia z jakimś niedołężnym i słabym autorem-wręcz przeciwnie i wbrew wszelkim pozorom, można się zatopić w perypetiach Alison, Brandona i reszty bohaterów tak bardzo, że książkę przeczytamy w kilka chwil.

Dawno się nie uśmiałam tak, jak podczas czytania tej książki. Niektóre teksty są po prostu tak świetnie napisane, że nie sposób się nie uśmiechnąć, a nawet wybuchnąć i dostać głupawki. Jest to mocna strona tej pozycji, szczególnie dla tych, którzy są przygnębieni i smutni, (czyli na przykład dla mnie). Po przeczytaniu pierwszych kilkunastu stron poznajemy główny zamysł Garves-nie pozwoli czytelnikowi na nudę, żale i smutki. A swoboda, luz i język, jakimi się posługuje są tak lekkie, że odnosimy wrażenie, jakbyśmy znali każdego bohatera od lat, a czytanie książki byłoby kolejnym spotkaniem z tymi ludźmi.

Jedyną rzeczą, która mi się nie podobała,(mimo iż jest to mały, choć znaczący mankament) była znana i powszechnie nielubiana przewidywalność. Od początku wiedziałam, że losy bohaterów potoczą się w ten, a nie inny sposób. Byłam przekonana, że książka zakończy się właśnie tak, i tak też się zakończyła. Ale nawet pomimo zła, jakie wyrządza powieści owy czynnik, nie odczułam tego w jakiś znaczący sposób. Może po prostu taki był celowy zabieg autorki.

Książka przekonuje, ze „bratnie dusze istnieją”. Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wierzyć w ten cytat. „Mąż z ogłoszenia”to pozycja, która nie jest może zbyt poczytna, ani nawet bardzo znana. Jednak bardzo się z nią polubiłyśmy i polecam każdemu(nie tylko płci pięknej), aby przeczytał i trochę się pośmiał, i przeżył razem z bohaterami drogę przez, wydawałoby się, bezcelowe swatania, które mogą mieć różne rezultaty, którymi nie jest zawsze małżeństwo.

nasza ocena: 7/10
Otwarte, 2012
350 stron
do kupienia: Empik

sobota, 25 sierpnia 2012

John Verdon, Wyliczanka

Wyliczanka to podobno debiut Johna Verdona. Dlaczego „podobno”? Bo to wyjątkowo udany debiut. Na tyle wspaniały, że z całą odpowiedzialnością mogę go umieścić na półce z książkami, które mnie poruszyły i które na długo pozostaną w mojej pamięci. Mogę go nawet zaliczyć do tych pozycji, które wywołują u mnie takie emocje, których podczas czytania nigdy bym się nie spodziewała. I mogę wskazać tysiące powodów, dla których ta książka zasłużyła na 6 z plusem. Ale (żeby nie zanudzać;P) podam tylko kilka z nich.

Po pierwsze – genialna fabuła. Nieco przereklamowany już policjant na emeryturze, David Gurney, dostaje list od swojego przyjaciela ze studiów z prośbą o pomoc i natychmiastowe spotkanie. Okazuje się, że Mark Mellery otrzymał dwa dziwne listy napisane czerwonym atramentem. Ich autor bardzo dobrze zna swojego adresata i oczekuje od niego zadośćuczynienia za to, co Mellery kiedyś zrobił. Pytanie jednak – co?

Po drugie – zagadka. I to nie byle jaka. Zagadka podczas której stopniowego rozwiązywania po plecach przechodzą ciarki, a serce zaczyna nagle szybciej bić. Zagadka, której rozwiązania nigdy nie jesteśmy pewni i zmieniamy swoje zdanie co pół strony. Tajemnica, groza i nieprzewidziane zwroty akcji sprawiają, że lektura „Wyliczanki” jest czymś więcej niż tylko zwykłym odczytywaniem kolejnych stron zapisanych małym druczkiem – to przygoda, z którą lepiej zmierzyć się z pustym żołądkiem i mocnymi nerwami.

Po trzecie – język, dialogi, opisy i reszta obudowy „słownej”. Krzysztof Mazurek jako tłumacz spisał się znakomicie. Klimat powieści (chociaż nie miałam okazji przeczytać jej w oryginale) oddany jest w 101 procentach. Opisy nie nudzą, akcja nie wlecze się jak powóz z kluskami śląskimi, a dialogi - zamiast być drętwe - są przesycone błyskotliwością autora i inteligentnym żartem. Wszystko to sprawia, że książkę czyta się jeszcze szybciej (jeśli to w ogóle możliwe;D) i z jeszcze większą przyjemnością.

Po czwarte – niesamowite emocje, które towarzyszą czytelnikowi podczas czytania. O niektórych już wspomniałam, ale i tak jak bardziej zaskakującym było dla mnie podekscytowanie, ciarki przechodzące po placach i gorące policzki, kiedy niespodziewanie musiałam przerwać lekturę. Wszystko aż we mnie buzowało, żeby tylko choć na jedną stronę powrócić do powieści.

I ostatnie – zakończenie. Jest to zdecydowanie dla mnie najważniejszy element, który oceniam w książce. To było znakomite. Ani przez chwilę nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. I chociaż jestem marnym detektywem, jestem niemalże pewna, że i Wy w tej kwestii się nie zawiedziecie.

Reasumując, podsumowując i sumując wszystkie powyższe rozważania wychodzi mi jedynie różnica. Biblioteczka bez „Wyliczanki” Johna Verdona nie jest pełną biblioteczką. Dlatego warto przeczytać chociaż kilkanaście stron i zostać wciągniętym w krwawy wir stron tej powieści. Pozostaje mi jedynie zakończyć czerwonymi słowami zaczerpniętymi z jednego z wierszy okrutnego zabójcy: 
Przeczytaj.  
„Co zbierzesz, sam się przekonaj.”
nasza ocena: 10/10
Otwarte, 2011
503 strony

do kupienia: Empik

wtorek, 21 sierpnia 2012

Stephen King, Cmętarz zwieżąt

Jeśli po „Cmętarzu zwieżąt” spodziewacie się dziecinnej bajki o miejscu pochówku kotów, psów, rybek czy kanarków i innych zwierzątek, w której akcja toczy się tylko i wyłącznie w owym miejscu, to muszę w tym miejscu was rozczarować. Owszem będzie cmentarz, będzie śmierć, będą zwierzaki, będzie klimat, ale wszystko otulone umiejętnościami Króla Horroru, które zapewniają rozrywkę na kilka godzin, bo dłużej tej książki czytać nie można.

Rodzina Creed’ów z Chicago przeprowadza się do sielankowego(no, powiedzmy) miasteczka Ludlow w stanie Maine. Doktorek z żoną i dwójką dzieci szuka wytchnienia od miejskiego zgiełku i liczy, że otrzyma je właśnie w tym miejscu. Jednak-jak to zwykle bywa-nie wszystko układa się tak, jak powinno. Droga z wielkimi ciężarówkami i ścieżka nieopodal domu wkrótce skomplikują rodzinną idyllę.
Czytając tę powieść bałam się. Nie tego, że zaraz ktoś chwyci mnie za ramię czy jakiś potwór wyskoczy z okna. Bałam się o bohaterów, bałam się, żeby podjęli właściwą decyzję. Przeżywałam wszystkie rozterki razem z nimi-jakby byli dobrymi znajomymi, a nawet przyjaciółmi. Stephen King potrafi wykreować świetne postacie, które pozostają w pamięci na długo po przeczytaniu powieści.
Tajemnicza i sympatyczna postać Juda, genialnie stworzone sylwetki dzieci - Ellie i Gage’a, a nawet indywidualizm kota Church’a został tu pokazany w sposób nietuzinkowy i na najwyższym poziomie.
Kolejnym wielkim atutem powieści jest tworzenie napięcia i grozy. Zrobione to zostało w sposób godny podziwu-w momentach najwyższego napięcia oderwanie się od powieści jest niemalże niemożliwe. Czytelnik pochłania kolejne strony jak pyszny jabłecznik albo domowe ciasteczka i ciągle chce więcej. Chyba po raz pierwszy nie liczyłam stron, które pozostały do końca rozdziału-a robię to zawsze, chyba z przyzwyczajenia. Tutaj ani razu nie zerknęłam ani na numer strony, ani na numer rozdziału, a skończyły się one w mgnieniu oka.

Grzechem byłoby nie wspomnieć o zakończeniu! Kompletnie zaskakujące i nieprzewidywalne. Autor do ostatniego słowa trzymał w niepewności. Sprawiło to, że bez względu na wszystko chcemy poznać dalsze losy bohaterów, nawet mimo tego, ze nie zawsze potoczą się one tak, jakbyśmy chcieli.
Stephen King potrafi też działać na wyobraźnię. Dzięki opisom, które nam zaoferował, wydarzeniom, które zgotował i emocjom, jakie dostarczył możemy mieć wrażenie, że nasza psychika została lekko naruszona. Lecz, czy nie warto się poświęcić i otrzymać taką ucztę? Myślę, że warto i dlatego też ta mieszanka dostaje ode mnie najwyższą ocenę, którą pokuszę się jeszcze potraktować ogromnym plusem.
Jeśli ktoś ma ochotę na znakomity horror, który nie tylko dostarczy nam niezapomnianych emocji, ale także przysporzy o lekki dreszczyk – bez wahania musi sięgnąć po „Cmętarz…”. Trzeba tylko pamiętać, żeby stąpać mocno, pewnie i nie patrzeć w dół, a na pewno dotrzemy do celu.

nasza ocena: 10/10
Prószyński i S-ka, 2011
424 strony
do kupienia: Empik

czwartek, 16 sierpnia 2012

Markus Zusak, Złodziejka książek

Często płaczę z powodu rzeczywistych wydarzeń, które osaczają mnie wokoło. Czasami płaczę, oglądając poruszające filmy. Ale nigdy nie ronię łez, czytając książki.

Dla „Złodziejki książek” zrobiłam wyjątek.
Markus Zusak udowodnił, że jest pisarzem zupełnie nieprzeciętnym i zasługującym na uwagę. „Złodziejka książek” opowiada historię dziewczynki Liesel Meminger, której dzieciństwo przypada na jeden z najbardziej burzliwych okresów współczesnej historii – II wojnę światową. Jej narratorem jest Śmierć, a bohaterami mieszanka ludzkich barw, osobowości i charakterów. W powieści odnajdziemy zagubioną w świecie słów i ludzi dziewczynkę, pełnego marzeń i radości chłopca, zastraszonego, lecz przyjaznego Żyda i kochającego akordeonistę, który połączy wszystkie aspekty książki.

Liesel Meminger podczas podróży na Himmelstrasse, do nowych rodziców traci brata i kradnie książkę. „Podręcznik grabarza” stanie się pierwszym jej „łupem” i pierwszą okazją do zakochania się w słowach. Następnych książek, które ukradnie będzie pilnować jak oka w głowie i nie zostawi ich nawet, kiedy rozpoczną się bombardowania i razem z innymi będzie chowała się w piwnicy domu pod numerem 45. To właśnie ta zaskakująca „umiejętność” stanie się pratekstem do nazwania jej „Złodziejką książek” przez Rudego – przyjaciela, który nie opuści jej do śmierci. Chłopak, który „ma włosy żółte jak cytryna” i który kilkakrotnie będzie ją prosił o pocałunek, nie otrzymując go i dostając stanowczo za późno.

Powieść ta jest opowieścią o przyjaźni, która przekształca się w miłość, strachu, który czasami nie pozwala zasnąć, oddaniu i wierze, która sprawia, że można przetrwać nawet najgorszy dzień. Jest to historia o tym, jak często odkładamy na później wypowiedzenie na głos dwóch słów – słów zbyt banalnych, aby ich powiedzenie mogło cokolwiek zmienić. Jak robimy to tak długo, że jest już za późno. A wtedy można tylko szeptać: „Kocham Cię” do martwych uszu, które już nic nie usłyszą. Jest to książka o ludziach, którzy chociaż na pierwszy rzut oka wydają się twardzi i nieprzejednani w rzeczywistości są najlepszymi opiekunami – nawet wtedy jeśli cały czas klną, mówiąc. O tym, że od melodii wygrywanych przez zawodowych muzyków piękniejsze są fałsze amatorów, których muzyka płynie prosto z serca. I o tym, jak wspaniale smakuje cukierek ssany przez dwojga.

Nie jestem pewna co jest największym atutem „Złodziejki książek” – nieprzeciętna narracja, błyskotliwe żarty i dialogi, fantastycznie skrojeni bohaterowie czy niezwykła fabuła? Wszystko to zasługuje na uznanie i aż prosi się o wyższą notę, której niestety nie mogę jej przyznać. Chętnie w miejsce z moją oceną wpisałabym 11, ale nasza skala kończy się zaledwie na 10 :D

Po tej powieści Markus Zusak zyskał w u mnie przeogromną sympatię i jestem pewna, że przygodę z tym autorem nie zakończę tylko na „Złodziejce książek” – a właściwie ‘Złodziejce serc’, bo ukradła moje serce.

nasza ocena: 10/10
Nasza Księgarnia, 2008
495 stron

do kupienia: Empik

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

Shirlee Busbee, Uległa i posłuszna

Ostatnio w moje ręce trafia wiele romansów z zamierzchłych czasów. Nawet, można stwierdzić, że zbyt wiele. Bardzo cenię osoby, które podejmują się napisania takiego utworu, bo trzeba niewątpliwie dysponować rozległa wiedzą i talentem, by umiejętnie wpleść wątki miłosne i romansowe w historyczną rzeczywistość. Czy Shirlee Busbee udało się taką mieszankę zgotować? Przekonajmy się!

Anglia, XIX wiek – świat wytwornych dworów, bogaczy, przyjęć, beztroskiego życia… Chwile tutaj płyną wolno, nikt nigdzie się nie spieszy, a popularną formą przekazywania informacji są liściki, bileciki i inne karteczki.
Isabell, młoda niewiasta przed laty poślubiła lorda Manninga, tylko po to, by uciec od szarej, zwykłej codzienności. Po kilkunastu latach, jako wdowa, powraca ze swoim synem Edmundem do Anglii, gdzie wchodzi w perypetie ze swoim dawnym opiekunem - Marcusem Sherbrookiem. Dziełem przypadku pobierają się i sprawy od tej pory przyjmują niespodziewany obrót.
Autorka przyjemnie operuje sowimi umiejętnościami i sprytnie wplata zwroty akcji, którymi powieść jest usiana jak las grzybami po niezłej ulewie. Co chwilę bowiem natykamy się na nieprzewidziane sytuacje, które mogą wydawać się błahe, ale jednocześnie komplikują wiele w historii przedstawionej w książce. Dzięki temu coś się dzieje i akcja toczy się w ciekawy sposób.

Jednak akcję tą przytłaczają nieco długie opisy, refleksje, rozmyślania, które napisane zostały stylizowanym językiem, napełnionym archaizmami, zdaniami na trzy linijki i kłopotliwą inwersją. Przez to często miałam ochotę rzucić książkę w kąt i więcej jej nie czytać. Jednak pragnienie poznania puenty perypetii bohaterów górowały nad moim lenistwem i fobią przed staropolszczyzną.

Busbee bowiem przedstawiła pasjonującą historię pełną pasjonujących bohaterów i pasjonujących wątków. Świetne wplotła w kochaną i nienawidzoną powieść historyczną odrobinę sensacji i kryminału, przez co książka zaciekawi fanów mieszanych gatunków, chociaż myślę, że nie tylko. Umiejętnie wbudowana intryga przewijająca się przez cały utwór czyni go ciekawszym, co jest ważne przy przedstawianiu tematów historycznych. Mimo że momentami zawiewało przewidywalnością, zwyczajnością i typowym romansidłem, utwór sprytnie wybronił się, by tych cech nie otrzymać.

Nie oceniajmy książki po okładce.. ale jak tak można? Kiedy okładka jest tak pięknie zaprojektowana? Piękne kolory, piękna suknia, piękny zachód(a może wschód?) słońca, realistyczny żywopłot, góry… Można się dzięki temu rozmarzyć i na dobre zatracić w historii.

Podsumowując- „Uległa i posłuszna” to romans historyczny w klasycznym wydaniu. O ile pierwsza część książki mnie drażniła i denerwowała, później było lepiej- akcja się rozkręciła i losy bohaterów nabrały barw. Można przejść obok tej pozycji obojętnie, nie zwracając na nią uwagi i pozostawić ja w spokoju na księgarnianej półce. Można, ale po co, skoro może nam starczyć kilka godzin lektury bez zobowiązań-idealnej na wakacyjne lenistwo.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA
nasza ocena: 6/10
Bellona, 2012
376 stron

do kupienia: Empik

niedziela, 5 sierpnia 2012

Gillian Bagwell, Królewska Nierządnica

„Czego ty właściwie chcesz, Nelly? Być małżonką króla? Niemożliwe. Wrócić na scenę? Teatr przestał być Twoim domem. (…) Na nikim innym ci nie zależy, a nawet gdyby zależało, jakie masz szanse? Nie ożeni się z tobą nikt wysoko urodzony, ani bogaty. (…) Mogłabyś zamieszkać z królewskim synem nad sklepem i spać na sienniku? Nie. A więc, co ci pozostaje? Królewskie łoże”

W najśmielszych snach nie przypuszczałabym, że zdołam z ochotą i przyjemnością przeczytać powieść historyczną, do których to jestem od zawsze uprzedzona. „Królewska Nierządnica” sprawiła, że powoli zaczynam się przełamywać do tego gatunku. Historia Nell Gwynn niesamowicie mnie zaciekawiła. Zaciekawiła do tego stopnia, że od lektury oderwać się nie sposób.
Poznajemy Nell jako młodą dziewczynkę, która przede wszystkim cierpi-bije ją matka, a sama trudni się sprzedażą ostryg na ulicach. Wkrótce podejmuje poważna decyzję. Podobnie jak jej siostra, Rose, chce zająć się pracą w domu publicznym Madame Rose. Droga przez wielu partnerów, wiele cierpień i wiele doświadczeń prowadzą ją do łoża ówczesnego króla Anglii-Karola II. Jednak uczucie, które narodziło się pomiędzy nimi zaczyna się zacieśniać a Nell wygrywa z innymi adoratorkami króla swoją dobrocią i sercem…
Dalej mamy do czynienia z kształtowaniem się barwnej historii z wzlotami i upadkami, którą autorka z dbałością o szczegóły, skrupulatnie i zajmująco przedstawia. Już od samego początku możemy odnieść wrażenie, że Gillian Bagwell jest świetną pisarka(mimo że dopiero debiutującą), która potrafi opowiadać historię jak mało kto. Dzięki temu czytanie się nie dłuży, a pani Bagwell zaskakuje niej niejednokrotnie zwrotami akcji.
I tutaj należy zaznaczyć też duży (taki naprawdę duży) plus. Powieść z pewnością nie jest przewidywalnym romansidłem, w którym każdy czytelnik, wie, co się za moment wydarzy i kto z kim się zwiąże. Nie u Bagwell. Jej historia obfituje w mnóstwo niewiadomych, które są sprytnie rozwiewane.
Wielu książkom brakuje poruszającego, zwieńczającego opowieść zakończenia. W „ Królewskiej Nierządnicy” było ono takie, jak powinno. Nie do przewidzenia, zaskakujące, wzruszające i pozostawiające w umyśle na długi czas. Nie sądziłam, że wywrze na mnie tak wielkie wrażenie-tak wielkie, że nie stroniłam od wylania kilku łez. Takie podsumowanie mogłoby rekompensować wszystkie minusy każdej powieści.
Czy takowe tutaj znajdziemy? Według mnie nie. Nawet jeśli ktoś obawia się, że zostanie zgorszony przez wątek erotyczny-nie mam takiej potrzeby. Pomimo kilkunastu takich scen(co jest chyba wytłumaczalne przy takim, a nie innym temacie książki) nie odczuwamy żadnego niesmaku ,a jedynie zostaje nam pokazana rzeczywistość tego sposobu zarabiania pieniędzy. Całość jest otoczona przeciekawymi opisami realiów XVII-wiecznej Anglii, które w żadnym wypadku nie są opisami typu pana Sienkiewicza i z pewnością ujmą wszystkich-nie tylko koneserów gatunku.
"Nell żyła w moim sercu i głowie od bardzo dawna. Starałam się opowiedzieć jej historię w pełni i bez zafałszowań” 
-pisze autorka. Według mnie udało jej się wypełnić te misję w 100 procentach. Wyjątkowo udany debiut młodej autorki zaskarbił sobie z mojej strony wielkie uznanie i myślę, że w pełni zasługuje na najwyższą ocenę, pomimo tego, że na początku nie wydawało mi się, żebym taką wystawiła. Szukałam błędów, szukałam niedociągnięć, szukałam niezgodności. Jednak nie udało mi się niczego znaleźć. „Królewska Nierządnica” to po prostu świetna romansowo-historyczna powieść, w której nie potrafię doszukać się ani pół minusika. Dawno nic tak mnie nie zainteresowało(szczególnie w tym gatunku!), a historię Nell Gwynn powinien poznać każdy, kto lubi klimaty dawnej Anglii przyprawione wątkiem romansowym i zakończone w niekonwencjonalny sposób.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA


nasza ocena: 10/10
Bellona, 2012
480 stron

do kupienia: Empik

czwartek, 2 sierpnia 2012

Lisa Desrochers, Demony. Pokusa

Właściwie to sama nigdy nie wybrałabym tej książki jako lektury, która spełniłaby moje wybujałe oczekiwania. Dwóch kolesi z piekła i nieba, którzy biją się o duszę wyposażonej w niezwykły dar śmiertelniczki? A tego już nie było…? I choć nawet okładka nie zachęca do dalszej wędrówki po kolejnych stronach to – trudno – powieść zakupiona nie może leżeć odłogiem nawet na mojej półce.

Pomimo mojego wyjątkowo pesymistycznego nastawienia do „Demonów…” to lektura kilku pierwszych rozdziałów okazała się być wyjątkowo przyjemną wędrówką po świecie Frannie (śmiertelniczki obdarzonej wspaniałym darem) oraz jej zmaganiach z miłością do dwóch zupełnie odmiennych młodzieńców – piekielnego Luca i niebiańskiego Gaba. Chyba nikt nie ma wątpliwości, jak cała opowieść się skończy – a to przecież dopiero pierwsza część tego cyklu!
Właściwie to w moim odczuciu temat został wyczerpany – dziewczyna, która nic nie wie o swoim darze nagle zostaje wplątana w zaciekłą bitwę o jej duszę pomiędzy piekłem a niebem – żadna ze stron nie odpuści tak łatwo – obie strony wysyłają na ziemię dwóch okropnie przystojnych chłopaków, których zadaniem jest namówienie Frannie do opowiedzenia się za jedną z nich. Diabeł czy anioł – oto jest pytanie. Nie obędzie się bez zakochań, miłości, wyrzeczeń, a nawet niezwykłych przemian z demona w człowieka! Kiedy dusza Frannie zostaje oznaczona nic więcej nie może się stać. Prawda? Prawda…? No cóż, Lisa Desrochers ma chyba inne zdanie na ten temat.

Klasyczny schemat, powielany tak często przez autorki takich paranormalnych romansów - jedna dziewczyna i dwóch chłopaków, z których każdy stoi po dwóch różnych stronach. Ona oczywiście wybiera tego złego, który jednak okazuje się nie być do końca takim złym. Spoileruję? Nie wydaje mi się – schemat zapoczątkowany przez S. Meyer stał się tak popularny wśród autorów powieści z gatunku paranormal romans czymś na kształt wzoru, którym muszą się posługiwać, aby pozyskać sympatię czytelników. Więc skoro mamy wzór, ogólny zarys akcji i bohaterów to czy czymś jeszcze taka powieść może nas zaskoczyć? Okazuje się, że jednak może.

Właściwie to nie jestem pewna, czy jest coś w tej książce, do czego nie mam żadnych zastrzeżeń. Miejscami przeszkadzali mi infantylni bohaterowie czy przerażająca powtarzalność. Mimo to, na uwagę zasługuje fabuła i zwroty akcji, bo to chyba wyłącznie dzięki nim „Demony” zaskarbiły sobie czytelników. I moją również. Pochłonęłam tę pozycję w kilka dni, nie odpuszczając czytania nawet w trakcie podróży autobusem – czego nigdy nie robię. Kompletnym zaskoczeniem było dla mnie także siła, z jaką przyciągała mnie do siebie ta książka – nie mogłam się od niej oderwać do późnej nocy, nie wspominając nawet o tym, że nie chciała się ode mnie odczepić, kiedy zamierzałam odrobić lekcje:P.

„Demonów” nie mogę nazwać książką idealną. Nie mogę jej także nazwać pozycją, którą trzeba przeczytać i do której często się później wraca. Jednak uważam, że pani Desochers odwaliła kawał dobrej roboty i chociażby właśnie z tego powodu na tej powieści warto zawiesić oko.

nasza ocena: 7/10
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2011
367 stron

do kupienia: Empik