Pages

poniedziałek, 26 grudnia 2011

Stephen King, Desperacja

Król horroru, niekwestionowany mistrz grozy... Istnieje wiele synonimów określających słynnego Stephena Kinga. Zbierałam się już od dłuższego czasu, żeby przeczytać jakąkolwiek pozycję tego autora. I w moje ręce dostała się właśnie"Desperacja". Zastanawiałam się, czy po jej przeczytaniu zakocham się w Kingu, czy też nie będę chciała więcej patrzeć na książki napisane przez jego osobę. Jednak po zakończeniu powieści, czytelnik pragnie więcej, bez względu na to, czy utwór odpowiada mu w stu procentach.

Tytułowe miasteczko Desperacja staje się miejscem strasznych wydarzeń. Opuszczone miejsce zostaje zawładnięte przez przerażające kojoty, ścierwniki pragnące zabić każdego, kto wejdzie im w drogę, a tym "miłym" zwierzątkom towarzyszy Collie Entragian, równie "przemiły", dwumetrowy, stupięćdziesięciokilowy chłystek. Patroluje on prowadzącą do mieściny drogę numer 50. Każdy z podróżnych przebywających przez ten odcinek nie może szczęśliwe dotrzeć do celu. Cwaniakowaty policjant podejmuje wszelkie działania, aby sławny psiarz, zwykła rodzina i małżeństwo nie dotarło do celu. Pragnie stworzyć z nich drużynę, uśmiercając niepotrzebnych. Chce, aby poznali sens słowa "desperacja".

Szczerze powiedziawszy notka wydawnicza niezbyt zachęcała mnie do przeczytania tej pozycji, lecz skusiłam się. I tu spotkało mnie niemałe zaskoczenie. Książka wciągnęła mnie od pierwszych stron. Momentami nie mogłam się oderwać od lektury, co zasługuje na wielki plus. Jednak było też wiele fragmentów, przy których nie dało się nie ziewać. Lecz większość z nich szybko się kończyła, całe szczęście.

W książce co chwila natykamy się na chwile, w których autor nie stroni od wypowiedzeń na temat religii i Boga. Było to dla mnie dużym zdziwieniem- niestety-negatywnym. Miałam poczucie, jakbym słuchała nudnego i nieciekawego kazania.

Całokształt jednak bardzo mi się podobał. Chętnie obejrzałbym ekranizację tego utworu-jestem przekonana, że zakrywałabym oczy rękoma, bo wiele momentów opisanych w "Desperacji" przyprawi o dreszcze każdego czytelnika. I tego nie da się nie zaliczyć na plus-King naprawdę potrafi w osobliwy sposób opisać nawet zwykły przedmiot. Sposób, dzięki któremu bałam się spać w nocy przy zgaszonym świetle i czułam robactwo na całym ciele.

Z drugiej jednak strony-akurat w tej pozycji-było jak dla mnie zbyt wiele fantastyki, stworów i kreatur. Osobiście wolę, jak horror działa bardziej na psychikę. A takie wytwory nie oddziałują na mnie w żaden sposób. No może poza ziewaniem i nudą.

Ogólnie rzecz biorąc "Desperację" mogę określić na wzór szkolnej wycieczki: zaczyna się rewelacyjnie, później zaczyna nudzić, jesteśmy nią zmęczeni, a pod koniec tak się rozkręca, że żal ją zakończyć. Mam nadzieję, że po sięgnięciu po inną książkę Kinga będę bardziej zadowolona i wystawię wyższą ocenę. Póki co muszę odpocząć od jego prozy(mimo, że przeczytałam tylko jedną książkę autora; ale żadna jeszcze mnie tak nie wykończyła), jednakże na dwieście procent do niej powrócę.

 nasza ocena 7/10
Albatros, 2011
544 strony
do kupienia: Empik


piątek, 9 grudnia 2011

Charles Brokaw, Kod Atlantydy

Profesor Thomas Lourds jest wziętym profesorem lingwistyki na Harvardzie, który prawie zupełnie przypadkiem zostaje wciągnięty w mroczną i niezwykle zagadkową podróż dookoła świata w poszukiwaniu zaginionej Atlantydy. Wraz z dziennikarką Leslie Crane i oficerem rosyjskiej policji Nataszą Safarow wyrusza w pełną niebezpieczeństw i zwrotów akcji wyprawę, która może zmienić losy całego świata. Lourds musi przetłumaczyć zagadkowy napis na tajemniczym dzwonku i talerzu zanim depczący mu po piętach bandyci nie przerobią go na krwawą miazgę.

Brokaw dowodzi, że nie tylko Brown może być Brownem, ale także każdy szanujący się powieściopisarz ma szansę nim zostać pod warunkiem, że splecie ze sobą kilka morderstw, kobiety, tajemnice sprzed wieków i Kościół katolicki. W „Kodzie Atlantydy” nie brakuje więc mrocznych zabójstw, typków spod ciemniej gwiazdy oraz bardzo zagadkowych tajemnic. Ale oczywiście nic nie jest w stanie powstrzymać głównego bohatera od poznania prawdy.

Od ubogiej oprawy fabuły uwagę odwracają misternie skonstruowane przez autora zwroty akcji, mistrzowskie budowanie napięcia i czas oczekiwania pomiędzy kolejnym potknięciem do następnego powodzenia.

Bohaterowie – w tym Lourds skonstruowany na wzór „fachowca”, któremu kobiety niemalże same wskakują do łóżka – odznaczają się jednak niezwykle „ludzkim” postrzeganiem świata; złość, nienawiść i niemoc sprawiają, że są bardziej realni, a ich działania przestają być jedynie kolejnymi zdaniami na zadrukowanych kartkach papieru.

Sam pomysł odkrycia Atlantydy i tajemnic, które skrywa ta zaginiona wyspa jest dosyć oklepany, lecz w połączeniu z tajemnymi instrumentami i intrygującym przedstawieniu Edenu staje się tematem, którego nie można wyczerpać. A Brokaw wydaje się być pisarzem idealnym do tego zadania.

Największym minusem powieści były błędy w druku, które wywoływały u mnie frustrację oraz lekko nieudolna redakcja, po której w „Kodzie Atlantydy” oprócz prawdziwych perełek możemy znaleźć takie kwiatki jak: „Mógłby to zrobić pomimo kajdanków”.

Podsumowując, „Kod Atlantydy” jest świetną propozycją dla osób, które pokochały prozę Browna i jego zawiłe zagadki. Miłośników takiej literatury podczas lektury tej pozycji czeka wielka uczta na cześć geniuszu, tych znudzonych takim gatunkiem – kolejny zawód.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA

nasza ocena: 7/10
Bellona, 2011
463 strony

do kupienia: Empik

piątek, 2 grudnia 2011

Miloš Urban, Klątwa Siedmiu Kościołów

Po tytule, okładce i opisie „Klątwy siedmiu kościołów” spodziewałam się horroru, który zatrzęsie wszystkimi moimi zmysłami i sprawi, że długo po zakończeniu czytania nie będę chciała zamknąć książki. I niewiele się pomyliłam, choć motywy takiej reakcji były zupełnie inne. Powieść rozpoczyna się wyjątkowo okrutną próbą morderstwa, która zostaje udaremniona dzięki byłemu policjantowi. K., bo tak też brzmi jego imię - a raczej to takiej jego części się przyznaje – ratuje od niechybnej śmierci przez przywiązanie go serca ogromnego dzwonu nogi praskiego inżyniera – Zahira. Później zastępuje obszerna retrospekcja życia dzielnego byłego policjanta, z której praktycznie niewiele się dowiadujemy. Dopiero później rozpoczyna się właściwa fabuła powieści. Jeśli można to nazwać fabułą.

Akcja? Jaka akcja?, chciałabym zapytać. Wszystko dzieje się wolnej niż w brazylijskiej telenoweli. Może dlatego, że autor – w związku z akcją – ma nam niewiele do zaoferowania. Dwustupięćdziesięciostronicowa książka obfituje jednak w przepiękne, poetyckie opisy krajobrazów, miejsc i uczuć. Urban chciał zabrać swoich czytelników w poruszającą podróż do średniowiecznej, malowniczej Pragi, ale – niestety – ja żałuję, że kupiłam bilet na ten autobus, a właściwie wóz konny, bo autobusami wtedy jeszcze nie jeżdżono. Fabularnie powieść Urbana plasuje się bardzo nisko w moim osobistym rankingu książek. Nawet jeśli zaciekawiła mnie na początku, to z każdą kolejną stroną było coraz gorzej i zakończenie, przewidziane już w połowie „Klątwy…” nie uderzyło mnie zupełnie i całkowicie oparłam się jego zawoalowanemu geniuszowi.

Bohaterowie – jako jedyny element powieści, do którego nie mam żadnych zarzutów – przez całą opowieść starają się mnie przekonać, że jedyną słuszną epoką we wszechświecie jest średniowieczne. Czas monarchii, oddania Bogu i gotyku. „Głód i niedole w błogosławionym XIV, nawet husyckie zawieruchy w nieszczęsnym wieku XV, nauszny renesans w następnym stuleciu, ba, nawet wojna trzydziestoletnia byłaby lepsza niż ta nędza XX wieku” – to tylko jeden z takich przykładów. Może gdybym choć trochę interesowała się średniowieczem, może gdybym była większą pasjonatką tych czasów, może gdyby tezy wysnute przez Urbana i zawarte w „Klątwie…” byłyby bardziej przekonujące – powieść ta zdobyłaby moje uznanie i stałabym się jej wielbicielką. Ale lektura przypominała mi wykład upiększony malowniczymi opisami sytuacji i dziwnymi błędami, których powodów powstania nie jestem w stanie uzasadnić.

Najbardziej z całej powieści fascynuje mnie epilog, który jest dla mnie czymś zupełnie niepojętym i niewytłumaczalnym. Podczas czytania przenosimy się bowiem w czasie, choć nadal zostajemy w XX wieku. W środku współczesnej Pragi zostaje utworzona „dzielnica średniowieczna” z niskimi domami, rynkiem, kramami, pręgierzem i szubienicą. Nie ma samochodów, skuterów, tramwajów. Mieszkańcy w osądzaniu kierują się wyłącznie prawem Hammurabiego – oko za oko, ząb za ząb. Kiedy czytałam to zakończenie miałam wrażenie, że zupełnie nie harmonizuje ono z powieścią; pasuje do mniej jak piernik do wiatraka, jak określenie tej powieści mianem „horroru”.

Według mnie „Klątwa siedmiu kościołów” jest pozycją zupełnie niewartą uwagi i nadającą się jedynie go ozdobienia półki, bo okładkę ma rzeczywiście ładną. Niestety, na okładce zalety tej książki się kończą. W Hiszpanii sprzedano jej 30 000 egzemplarzy – ja po jednym mam dosyć.

nasza ocena: 3/10
Prószyński S-ka , 2006
246 stron

do kupienia: Empik

piątek, 30 września 2011

Nicci French, Tajemniczy uśmiech

Zaczyna się dosyć standardowo. Dziewczyna poznaje przystojnego, czułego, wspaniałego chłopaka. Wszystko układa się wspaniale, lecz kiedy Miranda nakrywa Brendana na czytaniu jej pamiętnika wyrzuca go za drzwi, raz na zawsze kończąc ich związek. Jednak chłopak zamiast usunąć się w cień i zapomnieć o wszystkim, tak jak stara się to zrobić Miranda, przekonuje do siebie całą jej rodzinę. Okazuje się bowiem, że dosłownie w kilka dni po ich rozstaniu, jest już z Kerry – jej siostrą.

Jednak to nie koniec niespodzianek, jakie czekają Mirandę. Brendan nie tylko robi wszystko, żeby ją zezłościć, ale też kłamie i oszukuje całą rodzinę. Sprawy zaszły tak daleko, że jej krewni wierzą już tylko jemu, a Mirandę traktują, jak niespełną rozumu. A Brendan jest świetnym aktorem.
Dalej jest tylko gorzej. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co wydarzy się na kolejnej stronie. Powieść jest nie tylko niebezpieczna i nieprzewidywalna, lecz także nieobliczalna. Tutaj każdy może być zły i tylko kwestią czasu jest przejście wszystkich na pozornie dobrą stronę tej gry. Ciągłe tajemnice i niedomówienia sprawiają, że nawet najlepsze pasy bezpieczeństwa nie sprawią, że znajdziemy się poza strefą zagrożenia.

Co mi się nie podobało? Bardzo przeszkadzały mi błędy w druku, których ilość była wprost nieprawdopodobna jak na możliwości trzystupięćdziesięciostronicowej książki. Co chwila, jak nie literówki, to w tekst wkradają się zupełnie niepotrzebne akapity albo zupełny ich brak. Podczas czytania miałam wrażenie, że książka nie przeszła żadnych poprawek edytorskich lub poprawiał ją bardzo słabo widzący redaktor.

Mimo wielkich chęci nie potrafię znaleźć innych minusów w tej powieści. Czytało się ją wspaniale i wciągnęła mnie niemalże od pierwszego zdania, a intrygująca fabuła sprawiała, że wręcz zanurzałam się w kolejnych stronach, mając wrażenie zupełnego odcięcia od rzeczywistości. Gdyby nie odgraniczenia czasowe związane z zegarem i codziennymi obowiązkami z pewnością pochłonęłabym „Tajemniczy uśmiech” w jeden wieczór. A tak, przeczytałam go w dwa.

nasza ocena: 9/10
Książnica, 2010
356 stron
 
do kupienia: Empik

sobota, 24 września 2011

Claudia Gudelius, Wyprawa po tajemnice Inków

Jest rok 1536 – czas wielkich odkryć geograficznych, naukowców, konkwistadorów i Inkwizycji. Francisco Pizarro podbił już królestwo Inki Antahulapy, a do Nowego Świata napływają coraz to liczniej duchowni i mnisi, aby głosić prawdę o Zbawicielu i nawracać indiańską ludność. Gonzalo Porras, syn kupca, z powodu swoich wielkich zdolności językowych, które wzbudzają niezadowolenie Kościoła wyrusza w podróż do Peru, aby tam ukryć się przed Inkwizycją i założyć misję handlową. Claudia Gudelius zabiera każdego z czytelników w niezwykłą podróż śladami młodego Gonzalo – na każdej stronie odnajdujemy bogactwo przygód i niespodziewanych zwrotów akcji.

Dlaczego dziesięć? Bo tutaj nie ma wyższych not :). Bo każda kolejna strona była dla mnie niebywałą przyjemnością. Każde zadanie sprawiało, że zapominałam o całym świecie, a myślami byłam tylko w średniowiecznym Peru. Ani razu nie policzyłam kartek do końca rozdziału, chociaż robię to przy każdej powieści – wręcz przeciwnie, byłam zdziwiona, że obecny rozdział już się skończył. Bo jestem oczarowana tajemnicami Indian i przepięknymi krajobrazami, jakie roztaczała przed moimi oczami autorka.

Mogłabym napisać, że ta książka jest fantastyczną pozycją dla poszukiwaczy przygód, chociażby tych na papierze. Ale „Wyprawa…” jest nie tylko powieścią przygodową – jest przede wszystkim potępieniem Inkwizycji i jej wszystkich czynów, a nie jest to tylko bezpodstawne oskarżenie. Gudelius oprawiła je w przerażające i makabryczne ramy, w których wszystko wydaje się być złe i niebezpieczne.

Na wielką uwagę zasługują według mnie również bohaterowie wykreowani przez autorkę. Ich doświadczenia i przeżycia wywarły na nich piętno, które można odczytać w „ich życiu”. Gonzalo wielokrotnie bije się z własnymi myślami, zastanawia się, co jest słuszne: Inkwizycja czy Indianie? Waha się pomiędzy tym, co wyniósł ze Starego Świata, a tym, co poznaje w Ameryce i co jest mu zupełnie obce. Gudelius świetnie pokazała przebiegłość duchownych, ich chciwość oraz żądzę pieniędzy i bogactwa, ukazała, jak cierpieli niewinni ludzie i jak naprawdę postępowali Indianie.

Jedynym minusem, którego po większym wertowaniu doszukałam się w książce jest epilog. Jego forma i treść wydaje mi się zbytnio oddalona od zakończenia ostatniego rozdziału. Chociaż dalsze losy historii Scrittore wydają się idealnym zakończeniem całej historii, to jednak czegoś na koniec mi zabrakło. Ale tego małego niedociągnięcia nie mogę wyrazić inaczej, jak tyko maleńkim minusikiem przy ostatecznej ocenie.
„Wyprawę po tajemnice Inków” polecam każdemu, kto chciałby na moment oderwać się od rzeczywistości i zamiast w świecie wampirów wylądować w dzikiej indiańskiej krainie. A tam za każdym rogiem kryje się niebezpieczeństwo i każdy nieostrożny krok prowadzi na skraj przepaści. Nikt nie potrafi przewidzieć, co wydarzy się na następnej stronie i czy przeżyjemy kolejny rozdział. Przekonani? Tylko uważajcie: z Peru nie ma ucieczki.

 EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA

nasza ocena: 10/10
Bellona, 2011
574 stron

do kupienia: Empik 

sobota, 17 września 2011

Mari Jungsted, Słodkie lato

Peter Bovide zostaje zamordowany podczas swojego codziennego, porannego biegu. Morderca zadaje mu osiem strzałów – jeden między oczy i siedem w podbrzusze. Z powodu wakacyjnej pory i pobytu ofiary wraz z rodziną na spokojnej wyspie Farö nie ma żadnych świadków zdarzenia, a ludzie mieszkający w domkach najbliżej miejsca zabójstwa twierdzą, że wzięli strzały za ćwiczenia w strzelaniu lub nielegalne polowanie na króliki. Śledztwo wolno posuwa się naprzód, kiedy morderca znów atakuje – tym razem jego ofiarą staje się Morgan Larsson – strzałowy w kamieniołomie.

Jungstedt funduje nam wspaniałą porcję niewiadomych, dziwnych tropów i zagadek okraszonych świetnymi zwrotami akcji. Powieść czyta się szybko, a brnięcie przez kolejne strony kryminalnej fabuły z każdym zdaniem jest coraz ciekawsze. Bohaterowie nie są banalni, a ich reakcje – niebezsensowne i zrozumiałe. Nie da się ukryć, że już od pierwszego zdania mamy do czynienia z powieścią światowego formatu.

Na wielką uwagę zasługują też opisy krajobrazów i miejsc. Zamiast nudzić – sprawiają, że dzięki nim można wyobrazić sobie wszystkie pejzaże, które słowami maluje autorka. Zwłaszcza, że wraz z bohaterami odwiedzamy przepiękny park narodowy na wyspie Gotska Sandön.

„Słodkie lato” to świetnie skrojony kryminał, często trzymający w niepewności dłużej niż tylko na moment. Pomimo jedynie 350 stron mnogość nieprzewidzianych zbiegów okoliczności i niepewności wydaje się nie mieć końca. Czasami ma się wrażenie, że właśnie znaleźliśmy zabójcę – i wtedy pojawia się nowa postać lub nowy element w grze, w którą wciąga nas autorka. Chociaż, pomimo wszystkich zawirowań i wątpliwości, końcowe rozwiązanie nie było dla mnie większym zaskoczeniem. Praktycznie od samego początku „obstawiałam” dobrze. Ale, co jest chyba największym plusem, kilkadziesiąt razy rezygnowałam z podjętej decyzji i zastanawiałam się ponownie. Dlaczego? Bo Jungstedt potrafi doskonale zbić z tropu.
Jedynym minusem, jakiego mogę się doszukać po lekturze „Słodkiego lata” jest podział książki i przeskakiwanie z „miejsca na miejsce”. W powieści nie figurują żadne rozdziały, a fabuła podzielona jest na fragmenty odpowiadające kolejnym dniom śledztwa. Dodatkowo, spomiędzy relacji z życia kolejnych bohaterów i ich rozterek, wyłania się kilkuczęściowa relacja z wydarzeń na wyspie Gotska Sandön, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Przynajmniej na początku logiczne połączenie kolejnych fragmentów tekstu sprawiało mi maleńką trudność. :D

Reasumując, „Słodkie lato” jest lekturą dla wymagających. Nie tylko dla tych, którzy śledzą twórczość Mari Jungstedt począwszy od ukazania się w Polsce pierwszej części cyklu z inspektorem Andersem Knutasem w roli głównej, ale także dla tych, którzy rozpoczną przygodę z tą pisarką właśnie od „Słodkiego lata” – i na pewno powrócą do wcześniejszych pięciu części. Nie tylko z ciekawości.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA
nasza ocena: 8/10
Bellona, 2011
350 stron

do kupienia: Empik

wtorek, 6 września 2011

Tony Parsons, Druga szansa

"Ile potrzebujesz szans by naprawić swoje życie?” 

George Bailey ma 42 lata, żonę tancerkę i dwójkę dzieci wierzących we wszystko, co wpiszą w w wyszukiwarce Google. Pracuje w policji- i jak to w policji bywa- ściga przestępców.

Wszystko byłoby "różowo", lecz podczas jednej z akcji jednostki policyjnej staje się nieszczęście. Zbieg straszy służby atrapą pistoletu i jeden "strzał" przyprawia Georga o zawał serca. Trafia do szpitala. Jedyną szansą na życie jest transplantacja uszkodzonego organu. Po kilku dniach przeleżanych w szpitalu znajduje się dawca nowego życia. Po operacji niemalże wszystko wraca do normy, ale jego życie nie będzie takie, jak dawniej.

Okazuje się, ze przeszczepione serce należało do 19-latka. Od tej pory George zachowuje się zupełnie inaczej. Włóczy się po klubach, wkłada młodzieżowe ubrania, tatuuje ciało i zaprzyjaźnia się ze swoimi nastoletnimi dziećmi. Wszystko jest dobrze, ale do czasu... Zona ma go dosyć, wyrzuca go z domu. Zamieszkuje u swoich rodziców, ale ciągle tęskni za swoim dawnym życiem...
Nowy bestseller Tony'ego Parsonsa był lekturą..inna niż wszystkie. Wyjątkowo poruszała zawarty w niej temat.

Podzieloną na trzy części powieść mimo prawie 400 stron czyta się w miarę szybko, ale spokojnie. Nie doznajemy jakichś większych wrażeń, ale treść książki jest zaskakująco...zwyczajna, ale głęboka.
Głównym przesłaniem powieści jest wartość życia. Książka pokazuje, ze jest ono tylko jedno i musimy jak najlepiej je wykorzystać, bo jak się okazuje, tytułowa druga szansa nie zawsze ma pozytywne skutki, albo tez nie zawsze ją dostajemy.

Nie mam zastrzeżeń, co do narracji, sposobu pisania i sylwetek bohaterów, były one takie jak wyobraził obie autor, i właśnie takie mi się podobały.

W każdym razie polecam "Drugą szansę" każdemu, żeby po przeczytaniu przekonał się, ze życie jest tak kruche, jak ciastko na okładce tej powieści i należy je jak najlepiej przeżyć i w pełni wykorzystać. Żeby docenić dar, jakim jest życie każdego człowieka.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA ALBATROS

nasza ocena: 7/10
Albatros, 2011
384 strony
do kupienia: Empik

 

niedziela, 4 września 2011

Andrzej Pilipiuk, Kroniki Jakuba Wędrowycza

„Kroniki Jakuba Wędrowycza” to zbiór dwunastu opowiadań, w których humor przeplata się w wątkami fantastycznymi i nierzadko makabrycznymi. Wędrowycz to facet , który wyglądem przypomina kłusownika, na nogach nosi zdezelowane gumofilce, a za miejsce zamieszkania obrał wzgórze w niewielkiej wsi przy wschodniej granicy Polski - Wojsławice. Uwielbia mocne trunki, głównie własnego wyrobu, a jego zdolności pozwalają mu na noszenie zaszczytnego miana najlepszego cywilnego egzorcysty w kraju.

Spodziewałam się po tej pozycji zupełnie czegoś innego, ale mimo to, uważam, że książka jest idealną pozycją dla wielbicieli fantastyki, bo w wielu momentach właśnie ta fantastyka przejmuje władzę nad fabułą. Nie brakuje duchów, gadających świń, kosmitów i utopców. Wydaje się, że nagle jedynym ograniczeniem staje się wyobraźnia autora. A tej Pilipiukowi nie brakuje.

Bohaterowie „Kronik…” nie narzekają na sztuczność i nikłe prawdopodobieństwo istnienia. Wyposażeni są w radar wykrywający wszelkie zapasy bimbru, mają całkowicie nietuzinkowe i niedorzeczne pomysły i zupełnie nic nie jest w stanie nie jest ich powstrzymać przed ich zrealizowaniem. Tak więc Wędrowycz wraz z kumplami zakłada w opuszczonym zameczku hotel. Później zamurowuje w piwnicy kilkunastu satanistów i „okrada” kolejnych gości, zawyżając ceny.

Największym plusem tej książki jest specyficzne poczucie humoru, którym autor barwi każde opowiadanie. Dzięki temu strony niemal połyka się w całości i niecierpliwie wyczekuje się końca każdego z opowiadań, bo właśnie końce są największym zaskoczeniem.

Oprócz kolejnych opowiadań w „Kronikach…” znajdujemy także dodatki od autora – przepisy kulinarne Jakuba Wędrowycza czy horoskop na bieżący rok. Są to zabawne, choć miejscami przerażające chwilowe odskocznie od zawiłości kolejnych fabuł.

Minusy? Chyba nie znajduję. Zdarzały się jakieś dziwne zdania lub wyrazy tak zniekształcone do mowy potocznej bohaterów, że mijało kilka minut zanim zorientowałam się, o co chodzi. Ale nie były one w stanie zniechęcić mnie do dalszej lektury, a nawet zakończyłam ją w rekordowo szybkim tempie.

nasza ocena: 7/10
Fabryka Słów, 2009
269 stron

do kupienia: Empik

czwartek, 11 sierpnia 2011

Donato Carrisi , Zaklinacz

"Zaklinacz" to moja pierwsza powieść włoskiego autora, jak dotąd nie zetknęłam się jeszcze z książką, która przed przekładem była napisana w tym języku.

Sześć rąk zakopanych w ziemi, pięć zaginięć młodych dziewczynek... Wszczęto śledztwo. Kilkuosobowa grupa kryminologów prowadzi dochodzenie w owej sprawie. Na jej czele stoi Goran Gavila, a do stałych członków dołącza młoda policjantka Mila Vasquez-ekspert w odnajdywaniu zaginionych dzieci. Morderca, dziedzicząc imię po poprzednim zbrodniarzu, Albercie, pozostawia po sobie ślady, bez przerwy ujawniają kolejne tropy... Grupa prowadząca dochodzenie znajduje poszczególne ciała w starannie dobranych miejscach. Zabójcy są ukryci pod porządnymi obywatelami, a śledztwo powoli zamienia się w krwawą wyprawę w przeszłość morderców... Czy agentom w końcu uda się odnaleźć szóstą, niezidentyfikowaną ofiarę? Czy dziewczynka jeszcze żyje? Czy tak naprawdę zespół śledczych jest wobec siebie uczciwy?

Odpowiedzi na wszystkie nurtujące pytania znajdziemy w powieści Carrisi'ego. I trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo na każdą z nich trzeba baaardzo długo czekać. Bowiem akcja powieści rozwija się w żółwim tempie. Dopiero po 200 stronie zaczyna dziać się coś ciekawego. Ale mimo nieznacznego rozwinięcia akcji do tekstu wkradają się niepotrzebne-według mnie- ogólne rozmyślania. Sprawiają, że poszczególne rozdziały są okropnie flegmatyczne i czytelnik chce jak najszybciej przejść do następnego, a chyba nie o to chodzi w dobrej powieści. I jest to wg mnie największy minus tej książki.

Kolejną rzeczą, która mi się nie spodobała było ogólne zagmatwanie wśród bohaterów. Nawet po przeczytaniu powieści nie do końca wiedziałam kim jest Stren, a kim Boris. Ogólnie bohaterowie niezbyt przypadli mi do gustu. Najbardziej jednak polubiłam patologa biorącego udział w śledztwie, Changa. Nie odegrał w powieści dużej roli, ale był OK.

Na plus w powieści można(a nawet trzeba) zaliczyć pomysł. Pomysł! Gdyby nie on, z pewności książka nie znalazłaby się w moich rękach. Niesamowicie spodobała mi się koncepcja-sześć rąk, pięć ofiar, gra w "kotka i myszkę"... I za to autorowi należy się ogromna pochwała. Genialnie wymyślone!
Pozytywem w tej książce było niezwykle zaskakujące zakończenie większości rozdziałów.

Dodam, że po raz kolejny nie spodziewałam się takiego zakończenia. W tym wypadku było dla mnie całkowicie zdumiewające. Byłam przekonana, że książka skończy się inaczej. Powieść z pewnością nie jest przewidywalna, bo nie udało mi się niczego trafnie wytypować.

Ogólnie rzecz biorąc, "Zaklinacz" ma tyle superlatyw, co minusów. Dlatego też w naszym notowaniu daję mu taką ocenę. Gdyby nie ten flegmatyczny, parusetstronicowy początek, thriller mogłabym zaliczyć do wartych przeczytania. Ale niestety, jeśli chcemy poznać zakończenie, trzeba przebrnąć przez żółwi początek, by znaleźć się przy rozwiązaniu "systemu mordowania" Alberta.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA ALBATROS


nasza ocena: 5/10
 Albatros, 2011
480 stron
do kupienia: Empik

wtorek, 2 sierpnia 2011

Dan Brown, Kod Leonarda da Vinci

Pewnie jak każdy, przygodę z Brownem zaczynam od „Kodu…”. Już od dawna chciałam przeczytać tę powieść, ale książka nie miała okazji dostać się w moje ręce. Mimo długiego oczekiwania nie żałuję, że w końcu zdobyłam i przebrnęłam przez tę pozycję. I wcale tego nie żałuję.

W Luwrze zostaje popełnione morderstwo, którego ofiarą pada Jacques Sauniere, kustosz muzeum. Jego zwłoki układają się na kształt jednego z dzieł Leonarda da Vinci- człowieka witruwiańskiego. Na miejsce brodni wezwano Roberta Langdona, historyka, który zauważa wiele śladów, które może wiele znaczyć dla popełnionego mordu, a także dla tajemnicy związanej z Zakonem Syjonu. Pozostała tylko jedna doba, by rozwiązać zagadkę, inaczej sekret na zawsze pozostanie tajemnicą… Istotne elementy dochodzenia ukryte są na największych dziełach Leonarda. Czu uda się rozwiązać szereg precyzyjnie skonstruowanych zagadek? Czy wszystko okaże się bezcelowym śledztwem?

Powieść Browna zrobiła na mnie zaskakujące wrażenie. Już po przeczytaniu kilkudziesięciu stron odkrywamy główne cechy powieści pisarza: doskonale skonstruowane spiski, zagmatwane tajemnice i powiązane ze sobą zagadki. Umieszczenie tego w świecie przedstawionym wymaga niemałych umiejętności, przez co bardzo przypadło mi do gustu i z niecierpliwością oczekiwałam następnego kroku w śledztwie.

Jednak nie przywiązywałam się zbyt do bohaterów powieści. Nie twierdzę jednak, że byli nadzwyczaj bezbarwni. Każda z osób miała swój charakter i własną osobowość, ale nie utożsamiałam się z żadną z nich. Byli dla mnie po prostu neutralni.

Jeśli chodzi o moje zainteresowanie książką bywało różnie. Momentami po prostu nie potrafiłam oderwać oczu od lektury, a chwilami tekst ciągnął się jak flaki z olejem i pragnęłam, aby się jak najszybciej skończył. I tu na plus można zaliczyć krótkie rozdziały.

Do sposobu opowiadania wydarzeń przez narratora nie mam żadnych zastrzeżeń - czas przeszły i narracja trzecioosobowa sprawiają, że karty powieści pokonuje się szybko.

Ale elementem, który spodobał mi się najbardziej jest umieszczenie w książce wielu interesujących faktów historycznych i dotyczących religii chrześcijańskiej. Owe fragmenty czytało się z największym zaciekawieniem.

Ogólnie rzecz biorąc „Kod…” nie należał do najgorszych przeczytanych przeze mnie pozycji, nawet wręcz przeciwnie książka była jak dla mnie zaskakująca. Cytując jedna z bohaterek, Sophie: „Nie takiego zakończenia się spodziewałam”

nasza ocena: 6/10
Albatros/Sonia Draga, 2004
568 stron
do kupienia:  Empik

sobota, 30 lipca 2011

Barbara Kosmowska, Samotni.pl

Kosmowska w swojej najnowszej powieści przedstawia historie zwykłych ludzi, których tak często spotykamy na ulicy - niecodzienne opowieści o uczuciach tak bardzo codziennych i namacalnych. Na kartach „Samotnych.pl” śledzimy więc losy Joanny i Wiktora, dwojga nastolatków, którzy zachorowali na tę samą ciężką chorobę – samotność.

Ich losy przeplatają się wraz z kolejnymi wpisami do pamiętnika Zosi – starszej siostry Joanny i jednocześnie nauczycielki Wiktora. Chłopak opiekuje się swoją schorowaną babcią i codziennie, nieustannie oczekuje kolejnego telefonu od matki, która mieszka w Anglii i już od kilku lat obiecuje synowi, że niedługo się spotkają. Sama przeżywa kolejne miłosne rozczarowania, wzloty i upadki. W jej zabieganym życiu nie bardzo znajduje czas, by zainteresować się jedynym dzieckiem. Joanna mieszka wraz ze starszą siostrą, która zastępuje jej matkę. W pudełku trzyma zdjęcia ze swojego „wcześniejszego życia” w Syrii oraz listy do matki, w których wszystko opowiada.

Pomysł niebanalny. Temat, który ciągnie za sobą dziwną trudność, a mimo to przepiękna opowieść o tym, że czasami wystarczy jedynie rozejrzeć się dookoła, żeby dostrzec, jak wiele samotności drzemie w każdym z nas. I żeby ją pokonać trzeba zrobić tylko jeden krok w stronę innych.

Autorka posługuje się lekkim językiem, dzięki czemu cała historia jest przyjemna i ciekawa, aczkolwiek po przeczytaniu jej nasuwa się wiele pytań dotyczących przede wszystkim innych i całego otaczającego nas świata. Bo, czy ktokolwiek jest w stanie odpowiedzieć na pytanie, ilu takich jak Joanna i Wiktor spotykamy codziennie na ulicach? Czy istnieje liczba, która potrafiłaby ich opisać?

W gruncie rzeczy wszyscy jesteśmy tacy sami (…). Samotni. Kropka. Peel. Czy tu, czy tam, samotność nosi się jednakową. Jakby była jakimś ciuchem pasującym na każdego.”. Jakby była chorobą, którą można zarazić się tak łatwo i właściwie nie nikt nie wie, czy to od bakterii, czy od wirusów, od kompleksów, a może od tęsknoty? Całe szczęście, że jest to choroba uleczalna.

nasza ocena: 6/10
W.A.B, 2011
232 strony

do kupienia: Empik

środa, 27 lipca 2011

Victoria Holt, Indyjski wachlarz

Dość długa powieść angielskiej pisarski skrywającej się pod pseudonimem Victorii Holt jest niebywale interesującą książką.

Akcja powieści przypada na I połowę dziewiętnastego wieku. Druzylla Delany jest córką pastora. To poukładana, rozsądna i konsekwentna młoda dama. Od dzieciństwa przyjaźni się z Lawinią -zupełnym przeciwieństwem swojego charakteru. Lekkomyślna i rozpieszczona panna Framling wraz z wielopokoleniową rodziną zamieszkuje ogromną posiadłość zwaną przez mieszkańców Wielkim Domem. Imponująca rezydencja kryje w sobie setki tajemnic i panna Delany już na wstępie powieści wspomina o swojej fascynacji tym miejscem. Mimo niepokaźnej gościnności i uprzejmości Lawini lubiła tam przychodzić. Na jednym ze spotkań, jedna z rozrywek miała być –zaproponowana przez pannę Framling -zabawa w chowanego. Druzylla nie znając domu udała się do pierwszego lepszego pomieszczenia. Nieświadoma, trafiła do wschodniego skrzydła posiadłości i znalazła tam, powalający swym urokiem, przepiękny wachlarz z pawich piór. Otumaniona jego urokiem nie była w stanie się powstrzymać i wzięła go do ręki, nie widząc w tym nic złego. Drugie spotkanie z wachlarzem przyniosło nieco poważniejsze konsekwencje - Druzyllę wezwano do panny Lucylli, mieszkanki wschodniego skrzydła domu. Dowiedziała się , że ów przedmiot przynosi pecha, każdemu, kto go dotknie. Nie przejęła się tym zbyt szczególnie, ale w jej późniejszym życiu nic nie wychodzi: kłopoty z przyjaciółką, śmierć ojca, odrzucenia przez obiekt westchnień… Nie wie, czy jest to spowodowane owym przedmiotem, więc szybko o tym zapomina. Ale czy słusznie? Czy nieszczęście w miłości to zwykły zbieg okoliczności? Czy uda się jej pokonać rzekome złe moce zaklęte w wachlarzu?

Bez wątpienia mogę stwierdzić, że książka jest wyjątkowa. Ma wiele plusów, dlatego też zasłużyła na taką, a nie inną ocenę.

Podczas czytania powieści bardzo przywiązałam się do bohaterów. Przeżywałam wraz z nimi wzloty i upadki. Szczególnie polubiłam Druzyllę oraz jej opiekunkę, Polly, które okazały się przesympatycznymi postaciami. Nie można tez przejść obojętnie obok przepięknej istoty, którą jest Lawinia oraz jej brat Fabian, który okazał się być ironiczną, ale niezwykle barwną postacią.
Bardzo tez spodobał mi się sposób opowiadania o zdarzeniach: swobodny styl oraz narracja pierwszoosobowa sprawiły, że czyta się szybko i przyjemnie.

Nie przypadła mi do gustu jednak dość znaczna namiastka historii zawarta w tej książce. Momentami nie wiedziałam o co chodzi w dialogach, ale po setnej stronie już się do tego przyzwyczaiłam.
Nie jestem zaskoczona zakonczeniam książki, gdyż zakończyła się mniej więcej tak, ja to sobie wyobrażałam.

Podsumowując - ”Indyjski wachlarz” to zebranie miłości, szczęścia, wojny, morderstw, niepowodzeń, ale i szczęśliwego zakończenia. Polecam każdemu, kto nawet choć trochę lubi Daleki Wschód i

„(…) kraj egzotycznych przypraw i niezbadanych tajemnic”.

nasza ocena: 7/10
 Prószyński i S-ka, 2008
488 stron
do kupienia: Empik

czwartek, 30 czerwca 2011

Lisa McMann, Sen

Janie ma dziwne imię, matkę – alkoholiczkę, siedemnaście lat i potrafi widzieć cudze sny. Niezwykła to zdolność, ale jakoś na nikim z czytelników nie robi większego wrażenia. Żeby zarobić na college, pracuje po zajęciach w Domu Opieki „Wrzos”. Pewnego dnia podwozi do szkoły Cabela (jego imię również jest nieprzeciętne) Strumhellera, który z biednego chłopka handlującego trawą zamienia się w faceta mającego nieprzeciętną urodę i trochę kasy. Obydwoje zaczynają coś do siebie czuć, ale dziwne zachowanie Cabela i plotki na jego temat niszczą wszystko raz po raz.

Pierwszy i ostatni raz przy wyborze książki sugerowałam się listą bestsellerów „The New York Times’a”. Myślałam, że nigdy nie ocenię żadnej przeczytanej przeze mnie książki niżej niż na cztery, ale wartość tej przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Zacznę od tego, że opis na tylnej części okładki całkowicie różni się od tego, czego możemy się spodziewać podczas czytania. Wbrew pozorom nie ma żadnego nowego ucznia, który potrafi kontrolować sny. Wprawdzie na koniec Cabel nauczy się kontrolować swoje sny, jednak nawet taki bieg wydarzeń kłóci się z tym, co napisał wydawca. Nawet pokrótce przedstawiona treść fabuły całej serii jest w moim przekonaniu błędna. „Tom 1 mrocznej i lirycznej trylogii o miłości dziewczyny i chłopaka naznaczonych zdolnością przeżywania cudzych snów” Pierwsza część nie ma w sobie nic z liryzmu, a Cabel wcale nie posiada takiej zdolności.

Powieść właściwie niczym nie zaskakuje. Nie ma ani wyróżniających się z tłumu innych postaci bohaterów, ani zaskakujących porównań czy metafor. Zwroty akcji ograniczają się do kilku nieprzewidzianych rozmów między bohaterami.

Kolejnym minusem w tej książce jest zastosowanie przez autorkę czasu teraźniejszego. Akcja wydaje się wtedy bardziej dynamiczna, lecz w tym wydaniu, podczas gdy scenerie zmieniają się szybciej niż reklamy w telewizji, sprawia, że wszystkie wydarzenia zlewają się ze sobą, tworząc wyjątkowo nieprzyjemną mieszankę.

Dodatkowo, co chwila w tekście odnajduje się napisy „dzień, miesiąc, rok, godzina”. Niby nic takiego, ale po stu stronach i siedemdziesięciu datach, zaczynają wkurzać. Tym bardziej, że niektóre odstępy nie mają więcej niż linijkę.

I wreszcie, chyba największy grzech każdej powieści – przewidywalność. Od samego początku wiadomo, że Cabel i Jamie będą razem i nic temu nie przeszkodzi, bo zawsze do siebie wrócą. I chyba nikogo nie dziwi, że kiedy Jamie podczas przeżywania jednego ze snów uderza się w skroń metalowym wózkiem, otrzepuje się, mówi, że nic się nie stało i idzie swoją drogą. A lekarze ani myślą jej zatrzymywać. I nawet kiedy zasypia podczas jazdy samochodem, nic jej się nie staje, bo auto zatrzymuje się na trawniku przy jezdni.

Jedynym plusem, jakiego mogę się doszukać w tej pozycji to fabuła. Jest dobrze przemyślana i dopracowana. Tylko dzięki niej jakoś przebrnęłam przez te dwieście czterdzieści stron. Chociaż zastanawiają mnie niektóre zachowania bohaterów i ta niebywała lekkość z jaką przechodzą przez te wszystkie strony.

Jedyne czego jestem pewna po przeczytaniu „Snu” to, że nie sięgnę po żadną z kolejnych części tej trylogii. I nawet napisy reklamujące je jako bestsellery chyba nie będą w stanie mnie zachęcić.

nasza ocena: 2/10
Amber, 2010
240 stron

do kupienia: Empik

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Nathacha Appanah, Wesele Anny

 Bardzo przyjemna i lekka w czytaniu książka. Niewiele kart owej powieści czyta się szybko, ale nie bez żadnych uczuć. Z każdą strona odkrywamy coraz więcej przeżyć, doświadczeń, wspomnień nastoletniego życia i miłości Sonii.

Podczas pracy w barze dla homoseksualistów poznała miłość swojego życia - Matthew, z którym przeżywała najbardziej upojne chwile swego życia. Jedna z młodzieńczych przygód niespodziewanie "obdarzyła" ją córką Anną, która mimo tego, że była niechcianym dzieckiem jest bardzo kochana przez swoją matkę. Nie zważając na różniące je cechy, aspiracje i marzenia starają się wzajemnie wspierać i rozumieć jak matka z córką.

Dzisiaj wszytko się zmieni. Anna wychodzi za mąż. Matka, nie pochlebiając decyzji córki stara się temu nie przeciwstawiać. Chce, chociaż raz w życiu być taką matką, o jakiej Anna marzyła. Wszystko jest zaplanowane w najmniejszym szczególe. Jest plan i wszystko musi się potoczyć według jego punktów. Każdy, najdrobniejszy szczegół jest przygotowany idealnie, od wyglądu pary młodej i sali, aż po catering i całą zabawę. Lecz podczas uroczystości wydarzy się coś, co nieodwracalnie zmieni relacje matki z córką. Ale czy będzie to zmiana na lepsze? Jak na to zareagują obie kobiety?

Szczerze przyznam, że nie spodziewałam się po tej książce "wielkich wrażeń", ale oto zostałam mile zaskoczona. Przeczytałam opowieść migiem, nie potrafiąc się oderwać od lektury. Pomimo niewielkich rozmiarów powieść ma głęboką treść: ciepłe, wspaniałe, czułe opisanie relacji pomiędzy matka i córką.

Jak przeczytałam na jednym z forów książkowych: "Każda panna młoda powinna przeczytać tę książkę przed swoim ślubem"... I zgadzam się z tym, bo naprawdę warto. "Wesele..." zajmuje na mojej półce szczególne miejsce.

nasza ocena: 7/10
Muza, 2006
160 stron
do kupienia: Empik

piątek, 17 czerwca 2011

Clifford Chase, Oskarżony Pluszowy M.

Satyra i groteska – to chyba najważniejsze cechy powieści Clifforda Chase’a. przez ponad dwieście stron jesteśmy świadkami, jak przeszłość nietuzinkowej zabawki miesza się z teraźniejszością. Pluszowy miś, który zostaje aresztowany przez FBI i podejrzany o ponad dziewięć tysięcy zbrodni, wspomina wszystkie wydarzenie począwszy od jego wyprodukowania aż do ostatnich chwil wolności. Przejmującą historię misia, odrzuconego kolejno przez dorastające dzieci, zmienia decyzja o ucieczce. Winkie odnajduje sens istnienia, kiedy w jego życiu pojawia się mała, a kiedy ją traci, traci tę potrzebę życia.

Opowieść misia budzi wzruszenie, złość i oburzenie wobec ludzkiej nienawiści. Pokazuje, że nawet zupełnie Niewinna istota może zostać, w oczach całego świata i bez praktycznie żadnych dowodów, największym terrorystą w dziejach. Tezę oskarżenia stanowią głównie domysły i naciągani świadkowie, którzy praktycznie nic nie wiedzą w tej sprawie. Prokurator przesłuchuje więc Wyrocznię Delficką, Jana Apostoła i dwudziestoczteroletnią pokojówkę, która pamięta fakty sprzed stu lat. Tymczasem adwokat jest całkowicie lekceważony i ignorowany, a wszystkie jego dowody się podważane przez sąd i prokuratora, a wszystkie osoby, które wierzą w niewinność Winkiego są automatycznie uznawane za jego wspólników.
Instytucje publiczne zostają ukazane przez autora jako bezmyślne organy, które nie mają za grosz współczucia dla innych ludzi – innych od nich samych. Zrobią wszystko, żeby dopiąć swego i nie zawahają się nawet przed celowym kłamstwem lub zatajaniem dowodów.

Przedziwne wnioski prokuratora są w pełni akceptowane przez sędziego, a sprzeciw adwokata natychmiast odrzucany. Świadków mogą zastępować aktorzy i (żeby było trudniej) nie wiadomo, którzy są prawdziwi, a którzy podstawieni. Ława przysięgłych znika za kotarą.

Absurd sytuacji narasta z każdą przeczytaną stroną. Znakomicie uknuta przez prokuratora intryga coraz mocniej zaczepia pazury w rzeczywistości i nie można odróżnić co, jest prawdą, a co jedynie fikcją. Nagle znajdujemy się w sytuacji bez wyjścia, a jedyne logiczne rozwiązanie majaczy tylko w naszych głowach i zupełnie nikt z bohaterów nie zwraca na nie uwagi.

Przeczytać? Myślę, że warto. Warto znaleźć odpowiedzi na nękające nas pytania i warto przekonać się czy prawda podniesie się, znokautowana przez kłamstwo.

nasza ocena: 7/10
Amber, 2007
253 strony

do kupienia: Empik

czwartek, 16 czerwca 2011

Agata Christie, Niemy Świadek

To moja pierwsza książka Agathy Christie i mam taka nadzieję, że nie ostatnia. Nie mogłam oderwać się od lektury...

Starsza Pani zamieszkała w Littlegreen House posiadająca bardzo duży majątek gości w czasie świąt Wielkiej Nocy swoich krewnych. Mimo sielankowych rozmów każdy członek rodziny czyha na pieniądze...

Otóż niebawem zdarza się nieszczęśliwy wypadek, na wskutek którego pogarsza się stan zdrowia panny Arundell, która chorowała przez wiele lat. Jednak z czasem zaczyna zastanawiać się, czy upadek ze schodów był tylko wypadkiem, a nie czymś zamierzonym. Postanawia napisać list do znanego detektywa, Herkulesa Poirota, by roztrząsnął tę sprawę. List dochodzi do niego kilka dni po śmierci panny Emilli. Wszyscy sądzą, że była to śmierć naturalna, lecz detektyw pozostaje przy przekonaniu, że zostało popełnione morderstwo. Komplikacji przysparza też napisany przez nią testament, w którym wydziedzicza swoich najbliższych, a posiadaną fortunę pozostawia swojej towarzyszce, pannie Lawson.

Poirot i jego przyjaciel, Hastings wypytują krewnych, przyjaciół i znajomych zmarłej. Zbierają informacje, mają całą masę przypuszczeń, kto mógłby być sprawca morderstwa. Jednak pod koniec wiele osób odpada i postaje wybór między dwoma postaciami...

Szczerze przyznam, że mniej więcej domyślałam się, kto popełnił zbrodnię i nie myliłam się, lecz nie zmienia to faktu, że Agatha ma znakomity styl pisania, świetne sprawy do rozwiązywania i genialnego detektywa - Herkulesa, który okazał się bardzo sympatycznym gościem. Na 100% jeszcze niejeden raz powrócę do kryminałów tej wybitnej autorki.

nasza ocena: 7/10
Wydawnictwo Dolnośląskie, 2005
304 strony
do kupienia: Empik

piątek, 10 czerwca 2011

Alex Kava, Czarny Piątek

Piątek po Święcie Dziękczynienia to czas największego ruchu w Centrach Handlowych.

W jednym z amerykańskich centrów, Mall of America z głośników płyną świąteczne piosenki, tłumy ludzi śpieszą by kupić świąteczne prezenty, choinki, mikołaje, gwiazdki i inne świąteczne ozdoby wypełniają wnętrze budynku. Nic nie wskazuje, by miało wydarzyć sie coś złego. Agentka Maggie O'Dell pragnie spędzić owy dzień w spokoju z przyjaciółmi. sprawy jednak nieco się komplikują.
Dixon, kolega brata Maggie, Patrica musi wykonać zadanie. Wraz z trzema kompanami mają zamiar zakłócić działanie elektroniki w owym centrum handlowym. Źródło niebezpieczeństwa przenoszą w czerwonych plecakach.Plany jednak się krzyżują, gdy do Dixona dzwoni telefon z informacją o tym, ze jego babcia jest w szpitalu i musi tam natychmiast jechać. Swój plecak pozostawia "pod opieką" przyjaciół... I wkrótce agentka Maggie będzie musiała zainterweniować na miejscu centrum handlowego. Co się dalej wydarzy? Czy uda się poskromić "Czerwone plecaki"? Czy to koniec ataków, czy mieszkańcy ameryki mogą być spokojni, czy też ich życie wisi na włosku?

Książka generalnie może być, aczkolwiek miejscami jak dla mnie była nieco nudnawa... Trochę denerwowały mnie te mega krótkie rozdziały, ale z perspektywy czasu i zastanowień stwierdziłam, że tak musi być. Ich dynamika sprawia wrażenie serialu kryminalnego - szybkie przeskakiwanie z miejsca na miejsce.

W każdym razie polecam tę książkę miłośnikom kryminałów, ale ja jednak wolałabym żeby było to coś innego, choć nie twierdzę, że nie lubię tego gatunku. Ale myślę, że przygodę z Kavą zakończę na Czarnym Piątku.;)
 nasza ocena: 6/10
Mira, 2010
352 strony
do kupienia: Empik

niedziela, 29 maja 2011

J.K. Rowling, Baśnie Barda Beedle'a

Autorka znanego prawie każdemu cyklu o Harrym Potterze tym razem stworzyła przepiękną książeczkę, która zawiera pięć magicznych baśni.

W świecie czrodziejów owe baśnie rodzice czytają dzieciom na dobranoc. Jak mugole-poznają Kopciuszka, Królewnę Śnieżkę czy Czerwonego Kapturka czarodziejom dobrze znane są wówczas opowieści o Carze-Marze, Trzech Braciach lub Skaczącym Garnku.

Każda z pięci baśnie ma swój wyjątkowy, magiczny charakter. Choć każda z nich traktuje zupełnie o czymś innym-wszystkie na swój sposób śmieszą, wzruszają czy przprawiają o strach. Tak jak w to bywa w bajkach zło jest karane-a dobro zwycięża. Baśnie pokazują, że nie da się przezwycięzyć śmierci, a także, że nie da się przywrócić utraconego życia.

Po zakończeniu każdej opowieści swój ślad po sobie zostawia ówczesny dyrektor Hogwartu-Albus Dumbledore. Morał zawarty w każdej z nich jest dokładniej opisywany i wyjaśniany właśnie przez niego. Nie każdemu może się to podobać. Osobiście dla mnie to może być, ale nic by się nie stało, gdyby się to w książce nie zawarło. Fajną rzeczą jest to, że Dumbledore ujawnia wiele informacji o Hogwarcie.

Autorka-pani Rowling zaskoczyła czytelników własnoręcznie ilustrując książkę. Proste, choć piękne rysuneczki idealnie komponują się z baśniami i dzięki temu przyjemniej się je czyta. Lecz najważniejsze-cały zysk ze sprzedaży BBB zostanie przeznaczony na fundację Children's High Level Group promującą ochronę praw dziecka i godne życie dzieci pozbawionych miłości rodzicielskiej.
Bardzo długo szukałam tej książki w internecie i wreszcie ją zdobyłam. Lubię sobie ją czasem poczytać przed snem. Czuję wtedy, jakbym wóciła do czasów dzieciństwa. :)

W każdym razie polecam tę książkę i myślę, że każdy fan Harry'ego powinien się w nią zaopatrzyć. Jest super uzupełnieniem całej kolekcji. Ale nie żeby tylko leżała na półce "do ozdoby", lecz aby ją przeczytać, bo naprawę warto!
nasza ocena:9/10
Media Rodzina, 2008
112 stron
do kupienia: Empik

Donna Woolfolk Cross, Papieżyca Joanna/ Której imię wymazano

Akcja powieści rozpoczyna się w dniu narodzin Joanny – córki kanonika i jego żony, saskiej poganki, którą on, jako dobry katolik, stara się nawrócić. Pomimo wielu trudności mała dziewczynka z pomocą starszego brata, a później greka Eskulapa rozpoczyna naukę.

Po Sienkiewiczu byłam nastawiona pesymistycznie do wszelkich powieści historycznych. Miałam wątpliwości, czy cokolwiek pisanego w tym tonie zdoła mnie zainteresować. Jednak ta powieść przekroczyła moje najśmielsze oczekiwania. Każda przeczytana strona wywoływała u mnie niedosyt i chciałam dalej zagłębiać się w realia średniowiecznej rzeczywistości.

Autorka zgrabnie wplotła fakty historyczne w fabułę opowieści. Nie omija też scen „strasznych”, które nierzadko budzą grozę i wywołują gęsią skórkę. Mogłabym tu kilka przytoczyć, ale niestety nie mogę…;)

Powieść idealnie oddaje opisywany w niej czas. Wyczerpujące opisy wcale nie nudzą, a raczej pozwalają wyobrazić sobie dokładnie miejsca i bohaterów. Bogactwo różnorakich wydarzeń, niespodziewane zwroty akcji to wielkie atuty „Papieżycy…”.

Jedynym minusem był zupełny brak przypisów. Wprawdzie D. Woolfolk Cross posługuje się zrozumiałym językiem, lecz w pewnych momentach miałam wątpliwości, czy nie powinnam zajrzeć do słownika.
Na okładce wydawca zamieścił słowa: „Opowieść o kobiecie, która była dość silna, by marzyć”. Ja dodam: „I spełniać swoje pragnienia”.

 nasza ocena: 9/10
Książnica, 2006
430 stron

do kupienia: Empik

Dan Brown, Zaginiony Symbol

Nowa powieść Browna, okrzyknięta przez okładkę nowym bestsellerem autora „Kodu Leonarda da Vinci”, jest… długa.

Jednak mimo ponad 600 stron czyta się ją szybko. Cała akcja, osadzona w Waszyngtonie trwa kilkanaście godzin. Oto śledzimy losy najbardziej znanego profesora naszych czasów.

Langdon zgadza się na prośbę Petera Solomona i wyrusza do Kapitolu, aby wygłosić wykład podczas gali Instytutu Smitsoniańskiego. Jednak gdy dociera na miejsce wszystko okazuje się być pułapką. Jego przyjaciel został porwany, a w Kapitolu na drewnianym drążku spoczywa jego dłoń pokryta dziwnymi tatuażami. Chwilę później do akcji wkracza CSI i dyrektor Inoue Sato, twierdząca, że cała sprawa ma związek z bezpieczeństwem narodowym.

Porywaczowi Solomona zależy jedynie na mapie, którą może odczytać tylko Langdon. Rozpoczyna się szalony wyścig z czasem. W rozwiązaniu zagadki Langdonowi pomaga siostra Petera – Katherine - i jego przyjaciel Warren Bellamy. Razem z bohaterami odkrywamy tajemnice masonów, zagadkowe znaki na wewnętrznej stronie pozostawionej dłoni i szyfry na piramidzie, których jest więcej, niż mogłoby się wydawać.

Wielowątkowa fabuła opowiedziana z kilku punktów widzenia początkowo sprawia wrażenie nudnej. Każda z postaci przywołuje inną historię i zajmuje to, nie oszukujmy się, trochę czasu.

Kolejnym minusem całej powieści jest kilkukrotne opowiadanie tej samej przeszłości - z różnych ust oczywiście, ale jednak. Miałam wrażenie, że ktoś po raz kolejny opowiada mi historię, którą dobrze znam.
Niemniej jednak w całej powieści odnajdujemy ten sam zamysł Browna – tajemnice, zagadki, zestawianie ze sobą różnych faktów i rzucanie nowego światła na historię. Na kartach powieści odnajdujemy szaleńców, masonów, niewidomych księży i wspaniałe wynalazki. Jesteśmy świadkami zamknięcia Langdona w skrzyni wypełnionej wodą, utopienia pomocnicy Katherine w zbiorniku z kałamarnicą, wysadzenia tajnego laboratorium i odkrycia największej tajemnicy loży masońskiej.

„Zaginiony symbol” Browna z pewnością jest lekturą-nie-do-poduszki. Chyba, że zamierzamy nie spać.

 nasza ocena: 7/10
Albatros/ Sonia Draga 2010
624 strony

do kupienia: Empik