Pages

piątek, 30 września 2011

Nicci French, Tajemniczy uśmiech

Zaczyna się dosyć standardowo. Dziewczyna poznaje przystojnego, czułego, wspaniałego chłopaka. Wszystko układa się wspaniale, lecz kiedy Miranda nakrywa Brendana na czytaniu jej pamiętnika wyrzuca go za drzwi, raz na zawsze kończąc ich związek. Jednak chłopak zamiast usunąć się w cień i zapomnieć o wszystkim, tak jak stara się to zrobić Miranda, przekonuje do siebie całą jej rodzinę. Okazuje się bowiem, że dosłownie w kilka dni po ich rozstaniu, jest już z Kerry – jej siostrą.

Jednak to nie koniec niespodzianek, jakie czekają Mirandę. Brendan nie tylko robi wszystko, żeby ją zezłościć, ale też kłamie i oszukuje całą rodzinę. Sprawy zaszły tak daleko, że jej krewni wierzą już tylko jemu, a Mirandę traktują, jak niespełną rozumu. A Brendan jest świetnym aktorem.
Dalej jest tylko gorzej. Nikt nie jest w stanie przewidzieć, co wydarzy się na kolejnej stronie. Powieść jest nie tylko niebezpieczna i nieprzewidywalna, lecz także nieobliczalna. Tutaj każdy może być zły i tylko kwestią czasu jest przejście wszystkich na pozornie dobrą stronę tej gry. Ciągłe tajemnice i niedomówienia sprawiają, że nawet najlepsze pasy bezpieczeństwa nie sprawią, że znajdziemy się poza strefą zagrożenia.

Co mi się nie podobało? Bardzo przeszkadzały mi błędy w druku, których ilość była wprost nieprawdopodobna jak na możliwości trzystupięćdziesięciostronicowej książki. Co chwila, jak nie literówki, to w tekst wkradają się zupełnie niepotrzebne akapity albo zupełny ich brak. Podczas czytania miałam wrażenie, że książka nie przeszła żadnych poprawek edytorskich lub poprawiał ją bardzo słabo widzący redaktor.

Mimo wielkich chęci nie potrafię znaleźć innych minusów w tej powieści. Czytało się ją wspaniale i wciągnęła mnie niemalże od pierwszego zdania, a intrygująca fabuła sprawiała, że wręcz zanurzałam się w kolejnych stronach, mając wrażenie zupełnego odcięcia od rzeczywistości. Gdyby nie odgraniczenia czasowe związane z zegarem i codziennymi obowiązkami z pewnością pochłonęłabym „Tajemniczy uśmiech” w jeden wieczór. A tak, przeczytałam go w dwa.

nasza ocena: 9/10
Książnica, 2010
356 stron
 
do kupienia: Empik

sobota, 24 września 2011

Claudia Gudelius, Wyprawa po tajemnice Inków

Jest rok 1536 – czas wielkich odkryć geograficznych, naukowców, konkwistadorów i Inkwizycji. Francisco Pizarro podbił już królestwo Inki Antahulapy, a do Nowego Świata napływają coraz to liczniej duchowni i mnisi, aby głosić prawdę o Zbawicielu i nawracać indiańską ludność. Gonzalo Porras, syn kupca, z powodu swoich wielkich zdolności językowych, które wzbudzają niezadowolenie Kościoła wyrusza w podróż do Peru, aby tam ukryć się przed Inkwizycją i założyć misję handlową. Claudia Gudelius zabiera każdego z czytelników w niezwykłą podróż śladami młodego Gonzalo – na każdej stronie odnajdujemy bogactwo przygód i niespodziewanych zwrotów akcji.

Dlaczego dziesięć? Bo tutaj nie ma wyższych not :). Bo każda kolejna strona była dla mnie niebywałą przyjemnością. Każde zadanie sprawiało, że zapominałam o całym świecie, a myślami byłam tylko w średniowiecznym Peru. Ani razu nie policzyłam kartek do końca rozdziału, chociaż robię to przy każdej powieści – wręcz przeciwnie, byłam zdziwiona, że obecny rozdział już się skończył. Bo jestem oczarowana tajemnicami Indian i przepięknymi krajobrazami, jakie roztaczała przed moimi oczami autorka.

Mogłabym napisać, że ta książka jest fantastyczną pozycją dla poszukiwaczy przygód, chociażby tych na papierze. Ale „Wyprawa…” jest nie tylko powieścią przygodową – jest przede wszystkim potępieniem Inkwizycji i jej wszystkich czynów, a nie jest to tylko bezpodstawne oskarżenie. Gudelius oprawiła je w przerażające i makabryczne ramy, w których wszystko wydaje się być złe i niebezpieczne.

Na wielką uwagę zasługują według mnie również bohaterowie wykreowani przez autorkę. Ich doświadczenia i przeżycia wywarły na nich piętno, które można odczytać w „ich życiu”. Gonzalo wielokrotnie bije się z własnymi myślami, zastanawia się, co jest słuszne: Inkwizycja czy Indianie? Waha się pomiędzy tym, co wyniósł ze Starego Świata, a tym, co poznaje w Ameryce i co jest mu zupełnie obce. Gudelius świetnie pokazała przebiegłość duchownych, ich chciwość oraz żądzę pieniędzy i bogactwa, ukazała, jak cierpieli niewinni ludzie i jak naprawdę postępowali Indianie.

Jedynym minusem, którego po większym wertowaniu doszukałam się w książce jest epilog. Jego forma i treść wydaje mi się zbytnio oddalona od zakończenia ostatniego rozdziału. Chociaż dalsze losy historii Scrittore wydają się idealnym zakończeniem całej historii, to jednak czegoś na koniec mi zabrakło. Ale tego małego niedociągnięcia nie mogę wyrazić inaczej, jak tyko maleńkim minusikiem przy ostatecznej ocenie.
„Wyprawę po tajemnice Inków” polecam każdemu, kto chciałby na moment oderwać się od rzeczywistości i zamiast w świecie wampirów wylądować w dzikiej indiańskiej krainie. A tam za każdym rogiem kryje się niebezpieczeństwo i każdy nieostrożny krok prowadzi na skraj przepaści. Nikt nie potrafi przewidzieć, co wydarzy się na następnej stronie i czy przeżyjemy kolejny rozdział. Przekonani? Tylko uważajcie: z Peru nie ma ucieczki.

 EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA

nasza ocena: 10/10
Bellona, 2011
574 stron

do kupienia: Empik 

sobota, 17 września 2011

Mari Jungsted, Słodkie lato

Peter Bovide zostaje zamordowany podczas swojego codziennego, porannego biegu. Morderca zadaje mu osiem strzałów – jeden między oczy i siedem w podbrzusze. Z powodu wakacyjnej pory i pobytu ofiary wraz z rodziną na spokojnej wyspie Farö nie ma żadnych świadków zdarzenia, a ludzie mieszkający w domkach najbliżej miejsca zabójstwa twierdzą, że wzięli strzały za ćwiczenia w strzelaniu lub nielegalne polowanie na króliki. Śledztwo wolno posuwa się naprzód, kiedy morderca znów atakuje – tym razem jego ofiarą staje się Morgan Larsson – strzałowy w kamieniołomie.

Jungstedt funduje nam wspaniałą porcję niewiadomych, dziwnych tropów i zagadek okraszonych świetnymi zwrotami akcji. Powieść czyta się szybko, a brnięcie przez kolejne strony kryminalnej fabuły z każdym zdaniem jest coraz ciekawsze. Bohaterowie nie są banalni, a ich reakcje – niebezsensowne i zrozumiałe. Nie da się ukryć, że już od pierwszego zdania mamy do czynienia z powieścią światowego formatu.

Na wielką uwagę zasługują też opisy krajobrazów i miejsc. Zamiast nudzić – sprawiają, że dzięki nim można wyobrazić sobie wszystkie pejzaże, które słowami maluje autorka. Zwłaszcza, że wraz z bohaterami odwiedzamy przepiękny park narodowy na wyspie Gotska Sandön.

„Słodkie lato” to świetnie skrojony kryminał, często trzymający w niepewności dłużej niż tylko na moment. Pomimo jedynie 350 stron mnogość nieprzewidzianych zbiegów okoliczności i niepewności wydaje się nie mieć końca. Czasami ma się wrażenie, że właśnie znaleźliśmy zabójcę – i wtedy pojawia się nowa postać lub nowy element w grze, w którą wciąga nas autorka. Chociaż, pomimo wszystkich zawirowań i wątpliwości, końcowe rozwiązanie nie było dla mnie większym zaskoczeniem. Praktycznie od samego początku „obstawiałam” dobrze. Ale, co jest chyba największym plusem, kilkadziesiąt razy rezygnowałam z podjętej decyzji i zastanawiałam się ponownie. Dlaczego? Bo Jungstedt potrafi doskonale zbić z tropu.
Jedynym minusem, jakiego mogę się doszukać po lekturze „Słodkiego lata” jest podział książki i przeskakiwanie z „miejsca na miejsce”. W powieści nie figurują żadne rozdziały, a fabuła podzielona jest na fragmenty odpowiadające kolejnym dniom śledztwa. Dodatkowo, spomiędzy relacji z życia kolejnych bohaterów i ich rozterek, wyłania się kilkuczęściowa relacja z wydarzeń na wyspie Gotska Sandön, które miały miejsce kilkadziesiąt lat temu. Przynajmniej na początku logiczne połączenie kolejnych fragmentów tekstu sprawiało mi maleńką trudność. :D

Reasumując, „Słodkie lato” jest lekturą dla wymagających. Nie tylko dla tych, którzy śledzą twórczość Mari Jungstedt począwszy od ukazania się w Polsce pierwszej części cyklu z inspektorem Andersem Knutasem w roli głównej, ale także dla tych, którzy rozpoczną przygodę z tą pisarką właśnie od „Słodkiego lata” – i na pewno powrócą do wcześniejszych pięciu części. Nie tylko z ciekawości.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA BELLONA
nasza ocena: 8/10
Bellona, 2011
350 stron

do kupienia: Empik

wtorek, 6 września 2011

Tony Parsons, Druga szansa

"Ile potrzebujesz szans by naprawić swoje życie?” 

George Bailey ma 42 lata, żonę tancerkę i dwójkę dzieci wierzących we wszystko, co wpiszą w w wyszukiwarce Google. Pracuje w policji- i jak to w policji bywa- ściga przestępców.

Wszystko byłoby "różowo", lecz podczas jednej z akcji jednostki policyjnej staje się nieszczęście. Zbieg straszy służby atrapą pistoletu i jeden "strzał" przyprawia Georga o zawał serca. Trafia do szpitala. Jedyną szansą na życie jest transplantacja uszkodzonego organu. Po kilku dniach przeleżanych w szpitalu znajduje się dawca nowego życia. Po operacji niemalże wszystko wraca do normy, ale jego życie nie będzie takie, jak dawniej.

Okazuje się, ze przeszczepione serce należało do 19-latka. Od tej pory George zachowuje się zupełnie inaczej. Włóczy się po klubach, wkłada młodzieżowe ubrania, tatuuje ciało i zaprzyjaźnia się ze swoimi nastoletnimi dziećmi. Wszystko jest dobrze, ale do czasu... Zona ma go dosyć, wyrzuca go z domu. Zamieszkuje u swoich rodziców, ale ciągle tęskni za swoim dawnym życiem...
Nowy bestseller Tony'ego Parsonsa był lekturą..inna niż wszystkie. Wyjątkowo poruszała zawarty w niej temat.

Podzieloną na trzy części powieść mimo prawie 400 stron czyta się w miarę szybko, ale spokojnie. Nie doznajemy jakichś większych wrażeń, ale treść książki jest zaskakująco...zwyczajna, ale głęboka.
Głównym przesłaniem powieści jest wartość życia. Książka pokazuje, ze jest ono tylko jedno i musimy jak najlepiej je wykorzystać, bo jak się okazuje, tytułowa druga szansa nie zawsze ma pozytywne skutki, albo tez nie zawsze ją dostajemy.

Nie mam zastrzeżeń, co do narracji, sposobu pisania i sylwetek bohaterów, były one takie jak wyobraził obie autor, i właśnie takie mi się podobały.

W każdym razie polecam "Drugą szansę" każdemu, żeby po przeczytaniu przekonał się, ze życie jest tak kruche, jak ciastko na okładce tej powieści i należy je jak najlepiej przeżyć i w pełni wykorzystać. Żeby docenić dar, jakim jest życie każdego człowieka.

EGZEMPLARZ OTRZYMAŁYŚMY DZIĘKI UPRZEJMOŚCI WYDAWNICTWA ALBATROS

nasza ocena: 7/10
Albatros, 2011
384 strony
do kupienia: Empik

 

niedziela, 4 września 2011

Andrzej Pilipiuk, Kroniki Jakuba Wędrowycza

„Kroniki Jakuba Wędrowycza” to zbiór dwunastu opowiadań, w których humor przeplata się w wątkami fantastycznymi i nierzadko makabrycznymi. Wędrowycz to facet , który wyglądem przypomina kłusownika, na nogach nosi zdezelowane gumofilce, a za miejsce zamieszkania obrał wzgórze w niewielkiej wsi przy wschodniej granicy Polski - Wojsławice. Uwielbia mocne trunki, głównie własnego wyrobu, a jego zdolności pozwalają mu na noszenie zaszczytnego miana najlepszego cywilnego egzorcysty w kraju.

Spodziewałam się po tej pozycji zupełnie czegoś innego, ale mimo to, uważam, że książka jest idealną pozycją dla wielbicieli fantastyki, bo w wielu momentach właśnie ta fantastyka przejmuje władzę nad fabułą. Nie brakuje duchów, gadających świń, kosmitów i utopców. Wydaje się, że nagle jedynym ograniczeniem staje się wyobraźnia autora. A tej Pilipiukowi nie brakuje.

Bohaterowie „Kronik…” nie narzekają na sztuczność i nikłe prawdopodobieństwo istnienia. Wyposażeni są w radar wykrywający wszelkie zapasy bimbru, mają całkowicie nietuzinkowe i niedorzeczne pomysły i zupełnie nic nie jest w stanie nie jest ich powstrzymać przed ich zrealizowaniem. Tak więc Wędrowycz wraz z kumplami zakłada w opuszczonym zameczku hotel. Później zamurowuje w piwnicy kilkunastu satanistów i „okrada” kolejnych gości, zawyżając ceny.

Największym plusem tej książki jest specyficzne poczucie humoru, którym autor barwi każde opowiadanie. Dzięki temu strony niemal połyka się w całości i niecierpliwie wyczekuje się końca każdego z opowiadań, bo właśnie końce są największym zaskoczeniem.

Oprócz kolejnych opowiadań w „Kronikach…” znajdujemy także dodatki od autora – przepisy kulinarne Jakuba Wędrowycza czy horoskop na bieżący rok. Są to zabawne, choć miejscami przerażające chwilowe odskocznie od zawiłości kolejnych fabuł.

Minusy? Chyba nie znajduję. Zdarzały się jakieś dziwne zdania lub wyrazy tak zniekształcone do mowy potocznej bohaterów, że mijało kilka minut zanim zorientowałam się, o co chodzi. Ale nie były one w stanie zniechęcić mnie do dalszej lektury, a nawet zakończyłam ją w rekordowo szybkim tempie.

nasza ocena: 7/10
Fabryka Słów, 2009
269 stron

do kupienia: Empik